Po długiej drodze dojechaliśmy wreszcie do
Rio de Janeiro, mając na pobyt w tym mieście pełne 24 godziny. Oczywiście na miasto takie jak Rio to jest przeraźliwie mało, ale taki był plan. Do Rio, drugiego największego hubu lotniczego w Brazylii, będzie kiedyś jeszcze okazja zawitać i zwiedzić miasto choćby w trakcie dłuższej przesiadki. Poza tym nie ukrywam, że przeczytawszy opinie na temat bezpieczeństwa w Rio, których sporo również na forum fly4free, nie chciałem zbytnio ryzykować. Ostatecznie nie mieliśmy żadnych problemów, ale Rio było jedynym w Brazylii miejscem, gdzie czasem mogliśmy poczuć się nieswojo.
Hotel mieliśmy na
Copacabanie, jakieś 300 metrów w linii prostej od deptaka i 400 m od początku słynnej plaży. Zrobiliśmy sobie dłuższy spacer, ale niestety, pogoda akurat nie dopisała – były na oko dwumetrowe fale i siąpił deszcz. Choć nie jestem fanem plaż, mogę zrozumieć, dlaczego Copacabana jest tak popularna – w końcu niewiele wielkich miast ma tak szerokie plaże w swoim ścisłym centrum. Mnie najbardziej zapadnie w pamięć widok nabrzeża wzdłuż
Avenida Atlantica i szpaleru wieżowców przy samej plaży.
W ogóle, jeśli chodzi o widoki i malownicze położenie, Rio de Janeiro nie ma sobie równych wśród wielkich miast na świecie. Plaże, porośnięte tropikalnym lasem góry, zjawiskowa zatoka Guanabara… Tylko te fawele… nie chodzi nawet o bezpieczeństwo, ale przykro patrzeć na dzielnice, którym miasto nie jest w stanie zapewnić podstawowej infrastruktury.
Ostatniego dnia rano czekała na nas niemiła niespodzianka – okazało się, że zacięła się winda na parkingu hotelowym i obsługa nie jest w stanie wyprowadzić mojego samochodu. Niby do wylotu zostało jeszcze parę godzin, ale ziarno niepokoju zostało zasiane. Na szczęście hotel stanął na wysokości zadania i chciał zapewnić nam transport na pod pomnik Chrystusa, który chcieliśmy tego dnia obejrzeć. Nic z tego, akurat we wtorki góra Corcovado była zamknięta na antywirusową dezynfekcję. W zamian za to uzgodniliśmy, że weźmiemy Ubera do centrum i z powrotem, a hotel zwróci nam jego koszt. Pojechaliśmy więc do centrum, które wzbudziło w nas mocno mieszane uczucia. Z jednej strony mieliśmy szczęście dostać się do wspaniałego
kościoła Candelaria, a szczególnie do wspaniałej
Katedry Św. Sebastiana. Pocałowaliśmy za to klamkę przy Monasterze Sao Bento czy Konwencie św. Antoniego. To smutne, ale z centrum Rio zapamiętamy przede wszystkim dziesiątki bezdomnych i okropny kloaczny smród w przejściach podziemnych. Szczególnie w okolicach parku Flamenco bezdomnych było mnóstwo. A po demonstracji jednej z pań, która nie zważając na obecność innych spuściła spodnie i świecąc tyłkiem zaczęła sikać pod drzewem, odechciało nam się dalszej wędrówki...
Wróciliśmy do hotelu, który zdążył już naprawić windę i wydał nam samochód. Jeszcze tylko wizyta w myjni (Localiza wymaga, aby samochód był umyty, a nasz był tak brudny, że wstyd było go oddawać), krótkie formalności w wypożyczalni i o czasie dostaliśmy się na lotnisko. Na marginesie dodam, że wypożyczalnia nie uwierzyła w przebieg naszego samochodu – zamiast 7750 km, które pokonaliśmy, zapisali w dokumencie kończącym wynajem 775 km :-)
A o ile LATAM zrobiło nam niemiłą niespodziankę na początku podróży, chyba chciało się zrehabilitować przy jej zakończeniu. W locie Sao Paulo – Frankfurt otrzymaliśmy darmowy upgrade do klasy Economy Plus, ciesząc się dużo większym miejscem na nogi! Pierwszy raz podróżowaliśmy w klasie innej niż Economy – ciekawe, kiedy będzie ten następny...
_______
Podsumowując, Brazylia okazała się wyjątkowym miejscem i wylądowała w Top 5 moich ulubionych krajów. Podróż udała się w 100%, zobaczyliśmy wszystko, co chcieliśmy, a nawet więcej, niż przewidywałem wcześniej. Wprawdzie restrykcje covidowe nieco dały się nam we znaki z powodu zamkniętych muzeów i części kościołów, ale i tak w porównaniu z ogarniętą lockdownami Europą te ograniczenia to był pryszcz. Z powodu niskiego kursu reala wyjazd wyszedł też dość tanio, za dobrej jakości hotele płaciliśmy 120-150 zł (4-osobowy pokój ze śniadaniem), za obiad od 40 zł (lunchownie przy drogach) do 150 zł za fancy dania i drinki tuż przy plaży – jak na 4-osobową rodzinę nie jest źle.
Poniżej garść informacji przydatnych zwłaszcza dla wypożyczających w Brazylii samochód:
1. Drogi wewnątrz kraju są zazwyczaj przyzwoitej jakości, choć zdarzały się odcinki pełne dziur, szczególnie w południowym Piaui. Największym problemem jest to, że większość dróg jest wąska i bardzo zatłoczona. Nie mogłem uwierzyć w czasy przejazdu podawane przez Google Maps , ze średnią prędkością poniżej 70 km/h nawet na długich odcinkach, ale w rzeczywistości okazały się prawdą. Prawie cały czas jedzie się w górach, na podwójnej ciągłej, przez co wyprzedzanie, szczególnie ciężarówek, jest sporym wyzwaniem. Opisywałem już moje przygody z drogami gruntowymi, ale szczerze mówiąc turysta jeżdżący po typowym turystycznym szlaku może ich zupełnie uniknąć.
2. Kraj jest najeżony fotoradarami, na dojazdówkach do większych miast można ich spotkać kilkanaście na bardzo krótkim odcinku. Mijając setki fotoradarów nie da się nie złapać choćby na jeden – mnie na szczęście zdarzyło się to raz, a mandat przyszedł po mniej więcej miesiącu. Za przekroczenie prędkości o 14 km/h (54 tam, gdzie można było 40), zapłaciłem 125 reali, czyli około 90 zł. Z mandatu wynika, że tolerancja wynosi 20% dozwolonej prędkości. Dla kontrastu, policjantów mierzących prędkość widziałem tylko raz.
3. Po przejściach na drogach Argentyny, gdzie policja stała i zatrzymywała pojazdy na każdej rogatce do miasta czy granicy prowincji, spodziewałem się, że w Brazylii będzie podobnie. Tymczasem nic podobnego – w tym kraju prawie nie ma policji na drogach, nawet na granicach stanów nie ma żadnych posterunków! Owszem, czasem były checkpointy policji drogowej, ale przez całe 18 dni zostałem zatrzymany tylko raz, w związku z pomiarem temperatury w ramach covidowej prewencji.
4. Międzynarodowe prawo jazdy nie jest potrzebne na krótkie turystyczne wyjazdy.
5. Część dróg jest płatna, bramki są często, a kwoty niewielkie – np. 5 reali. Nie widziałem możliwości płacenia kartami na bramkach. Płaciłem też na dwóch mostach – Rio-Niteroi oraz Terceira Ponte w Victorii.
6. Samochody osobowe jeżdżą zamiennie na benzynę lub etanol. Etanol jest mniej więcej 30% mniej wydajny niż benzyna, przez co opłaca się go tankować, gdy cena wynosi mniej niż 70% ceny benzyny. Ja, niezależnie od ceny, niemal zawsze tankowałem etanol – z powodów ekologicznych oraz estetycznych, bo przy tankowaniu etanolem w ogóle nie śmierdzi. Na stacjach benzynowych na głębokiej prowincji często jednak nie ma wyboru i etanol w ogóle nie jest dostępny.
7. Ceny benzyny/etanolu potrafią się gigantycznie różnić – najmniej płaciłem za etanol 2,75 reala (~2 zł, ceny w prowincjonalnym Goias), podczas gdy w centrum Rio to paliwo kosztowało nawet 4,6 reala! Nigdzie jeszcze nie widziałem takiej rozpiętości cenowej. Najwyższe ceny były oczywiście w centrach miast, wręcz opłaca się wyjechać np. poza Rio i wrócić, oszczędzając sporo na pełnym baku.
Inne, niewiązane z prowadzeniem samochodu:
1. Jak już pisałem, wystarczy opuścić Rio, żeby nie mieć do czynienia z nikim, kto mówi w jakimkolwiek innym niż portugalski języku. Gdzieś czytałem, że nauka języków nie jest tam bardzo popularna i nie jest częścią ich kultury. Mój hiszpański też nie za wiele pomagał, tyle tylko, że dość dobrze rozumiałem komunikaty na piśmie.
2. Podczas całego pobytu nie mieliśmy jakichkolwiek problemów z bezpieczeństwem. Poza Rio i Salwadorem, gdzie można poczuć się nieco nieswojo, wszędzie czuliśmy się absolutnie swobodnie.
3. Płacić kartą można prawie wszędzie. Ja korzystałem z wielowalutowej karty Pekao, która niestety nie współpracowała z terminalami wydanymi przez firmę Rede – największego operatora płatności w Brazylii. Przez to częściej niż planowałem musiałem wyciągać pieniądze z bankomatów (przy okazji, prowizje lokalnych banków potrafią się mocno różnić, lepiej sprawdzić kilka). Pekao rozpatrzyło moją reklamację pozytywnie i zwróciło mi pobrane prowizje za wypłaty z bankomatów, ale i tak korzystniej jest mieć kartę, która współpracuje ze wszystkimi terminalami w Brazylii.
4. Uzyskanie karty SIM jest proste, trzeba pójść do salonu i okazać paszport. Karta kosztuje 10 reali, minimalne doładowanie drugie tyle.
5. Brazylia jest w ogóle mało formalistyczna. Na kilkanaście pobytów, głównie w hotelach, tylko dwa razy musieliśmy pokazywać paszporty.
Dziękuję wszystkim czytelnikom, w szczególności komentującym. Nie będziecie mieć zbyt długiego odpoczynku od Stocka - wracam jeszcze w tym tygodniu z zaległą relacją z ostatniej podróży w 2020 i jednocześnie pierwszej w 2021!