Mimo kilku przypadków pecha podczas podróży mieliśmy też trochę szczęścia. Choć w północnej części prowincji Misiones przez co najmniej tydzień miało padać codziennie, natura łaskawie podarowała jeden dzień dobrej pogody – akurat ten dzień, który mieliśmy przeznaczony na wodospady. Takiej okazji nie mogliśmy zmarnować i wykorzystaliśmy ten dzień maksymalnie, jak się dało.
Rozochoceni powodzeniem w Paragwaju nie mieliśmy wątpliwości, że do Brazylii pojedziemy autem. I rzeczywiście, meldując się na granicy jeszcze przed 8 rano nie czekaliśmy dłużej niż kilka minut. Jak ja lubię te południowoamerykańskie granice!
Mając nieco więcej wolnego czasu mogliśmy sobie pozwolić na zwiedzenie opcjonalnego punktu programu -
Zapory Itaipu na Paranie. Zapora to nie byle jaka, od momentu otwarcia w 1984 r. do ukończenia Tamy Trzech Przełomów w Chinach w 2010 r. była największą zaporą na świecie. A do tej pory produkuje więcej energii niż jej chińska koleżanka (Parana, w odróżnieniu od Jangcy, jest zasobna w wodę w podobnym stopniu przez cały rok). Itaipu jest wspólnym przedsięwzięciem Paragwaju i Brazylii, choć z powodu krótkowzroczności dyktatora Paragwaju Alfredo Stroessnera (kolejnego mordercy i dobrego kumpla USA), Paragwaj wyszedł na tej spółce znacznie gorzej. Wprawdzie zapora pokrywa prawie całe zapotrzebowanie Paragwaju na energię, a całą nadwyżkę kraj ten zmuszony jest sprzedawać Brazylii po 3 USD za megawatogodzinę, podczas gdy cena rynkowa jest kilkudziesięciokrotnie wyższa. Kontrakt w tej formie ma obowiązywać jeszcze przez trzy lata.
Dla podróżnika teren zapory jest sporą gratką – to obszar we wspólnym władaniu Paragwaju i Brazylii, na który można się dostać z obu krajów bez kontroli granicznej. Technicznie byliśmy więc na terytorium Paragwaju drugi raz, bo autokar z naszą wycieczką przekroczył Paranę. Samą zaporę polecam nie tylko fanom inżynierii, bo naprawdę zapiera dech swoim rozmiarem. Turyści mogą wybrać m.in. trasę panoramiczną, trwającą około półtorej godziny lub prawie półdniową trasę techniczną.
Z Itaipu samochodem jedzie się godzinę do największej atrakcji stanu Parana i jednej z największych w Ameryce Południowej - wodospadów
Iguazú, jak nazywają je posługujący się językiem hiszpańskim lub
Iguaçu, jak nazywają je ci, którzy posługują się portugalskim. Rozpoczynaliśmy ich zwiedzanie od strony brazylijskiej, więc wkroczyliśmy do Parku Narodowego Iguaçu.
Na marginesie mała ciekawostka i zagadka - Iguaçu oraz Iguazú znajdują się na liście UNESCO jako dwa odrębne wpisy. Jest to ewenement, bo wszystkie inne transgraniczne obiekty przyrodnicze są wpisywanie na listę pojedynczo (klasycznym przykładem jest Puszcza Białowieska, zgłoszona przez Polskę i Białoruś). Wszystkie oprócz jednego… tak, jest jeszcze jedno transgraniczne cudo natury, wpisane na listę UNESCO podwójnie. Czy ktoś wie, jakie?
Wracając do Iguaçu, powtórzę dobrze znane powiedzenie „Argentyna ma wodospady, Brazylia widoki”, potwierdzając jego prawdziwość. Brazylia posiada tylko małą część wodospadów, ale najlepsza panorama znajduje się właśnie po jej stronie. Niestety, ma to swoje ujemne strony – najlepszy punkt widokowy jest tak zatłoczony, że ciężko jest zrobić sensowne zdjęcie. Aż się prosi o sensowniejsze zarządzanie kolejką i wpuszczanie ludzi na krótki czas.
W Argentynie z kolei teren dostęny dla turystów jest zdecydowanie rozleglejszy. Koneserzy twierdzą, że najlepiej jest przeznaczyć co najmniej pół dnia na Brazylię i dwa dni na Argentynę. Prawda jest jednak taka, że strona argentyńska to trochę taki park rozrywki i bez spinki można zwiedzić całość niespiesznie w ciągu dnia. Jest za to jedno miejsce, które absolutnie trzeba zobaczyć – podejście pod samą krawędź
Garganta del Diablo,
Gardziel Diabła, najpotężniejszą kaskadę całego Iguazu. Widok mas wody spadających z wielkim hukiem kilkadziesiąt metrów w dół jest naprawdę niepowtarzalny. A i sama droga do Gardzieli Diabła to wspaniała trasa przez tropikalny las. Oprócz łatwych do zaobserwowania szopowatych
koati, czyli ostronosów rudych, mieliśmy szczęście po raz pierwszy w życiu zobaczyć
tukany. Iguazu to miejsce do bólu turystyczne, ale trzeba przełknąć tę niedogodność – nie mieliśmy wątpliwości, że była to atrakcja numer jeden podczas naszej podróży.
Przekraczając granicę brazylijsko-argentyńską doświadczyliśmy kolejnej niezbyt miłej przygody. Zaparkowaliśmy samochód, wyszliśmy po brazylijskie pieczątki i po kilkunastu minutach wróciliśmy, aby znaleźć autokar, którego kierowca robi naszemu autu zdjęcia. Okazało się, że oferma w nas uderzył, niezbyt poważnie, ale zauważalnie naruszając zderzak. Policja była 20 metrów dalej, ale okazało się, że w Brazylii nie spisują protokołu, jeśli w stłuczce nie było ofiar. Dostałem ksero prawa jazdy, polisy ubezpieczeniowej i opis zdarzenia, ale i tak koniec końców wypożyczalnia to mnie obciążyła za uszkodzenie. Wspomniałem wcześniej, że z uwagi okienko pogodowe mieliśmy sporo szczęścia zwiedzając Iguazu – chyba jednak suma szczęścia i nieszczęścia się nam zrównoważyła.