Może się to wydawać niewiarygodne, ale spędziwszy w Rosji netto ponad dwa miesiące i zwiedziwszy prawie połowę obwodów, republik i krajów, tak naprawdę nie byłem jeszcze w Moskwie. Ok, w 2008 przejechałem metrem ze stacji Białoruskiej do Jarosławskiej, a potem z lotniska do centrum. A trzy dni wcześniej spędziłem w Moskwie noc, nic szczególnego nie oglądając. Ale dopiero teraz miałem po raz pierwszy okazję spędzić w Moskwie trochę więcej czasu – a i to przypadkiem, bo gdyby LOT nie skasował porannego połączenia z Domodiedowa, i tym razem nic bym nie zobaczył w stolicy Rosji.
Wiedząc, że mam nadprogramowy dzień, wziąłem się za przygotowania. Mój wstępny ambitny plan przewidywał zwiedzenie wszystkich trzech miejsc wpisanych w Moskwie na listę UNESCO, plus jednego oddalonego o półtorej godziny jazdy pociągiem. W międzyczasie dowiedziałem się, że nic z tego, bo jeden z wpisanych obiektów, Konwent Nowodziewiczy, jest zupełnie zamknięty z powodu remontu. Wtedy już wiedziałem, że bez problemu dam radę z planowaniem. Przespałem się na lotnisku Domodiedowo, żeby autobusem o 5:10 dostać się do metra. Po kilku przesiadkach dostałem się na Dworzec Jarosławski, skąd złapałem jeden z pierwszych biletów do
Siergijew Posadu, aby zobaczyć tamtejszą
ławrę Troicko-Siergijewską, rosyjską Częstochowę, jedno z najważniejszych prawosławnych miejsc kultu na świecie. Dzień był wyjątkowo niesprzyjający, 6 stopni i siąpiący deszcz, a ja po nieprzespanej nocy trząsłem się z zimna. Mimo to muszę przyznać, że klasztor robi wrażenie, mimo tłumów Azjatów już od 9 rano.
Po powrocie do Moskwy zwiedziłem szybko
Kołomieńskie, zespół parkowo-pałacowy ze słynną Cerkwią Wniebowstąpenia Pańskiego. Cerkiew jest bardzo ważna dla architektury rosyjskiej, ale dla laika nie jest zbyt okazała.
Okazały był za to trzeci i ostatni zabytek –
moskiewski Kreml. O Kremlu nie ma sensu się rozpisywać, napisano o nim wiele, również na Geoblogu. Dodam tylko, że tamtejsze katedry to prawdziwe
creme de la creme rosyjskiej sztuki sakralnej i warto poświęcić im należycie dużo czasu.
To mój ostatni wpis z tej krótkiej, ale pełnej przygód podróży. Powróciłem do pracy, w której siedzę prawie non stop, 12h dziennie włącznie z każdą sobotą i niedzielą. Czasem już ledwo myślę, ale na szczęście widzę światełko w tunelu – i obiecuję, że począwszy od grudnia podróżniczo docisnę na pełen gaz, odbijając sobie te ciężkie dni. Na pewno wybierzemy się rodzinnie gdzieś na Nowy Rok, mam też już bilety na ferie mazowieckie – i to w miejsce nie lada egzotyczne. Krótko mówiąc, będzie się działo!