Jazda po Meksyku przypomina czasem kolejkę górską w zwolnionym tempie. Kraj jest przeorany pasmami górskimi i co rusz trzeba się wspinać i zjeżdżać. Najwięcej tego typu akcji mieliśmy w dniu, o którym mowa, kiedy to trzeba było wspiąć się do rezerwatu motyli, zjechać z niego na tereny położone stosunkowo nisko, po czym znowu wjeżdżać po serpentynach na górę.
Po rezerwatach motyli zrobiliśmy krótki postój w
Cuernavace, mieście nie wyróżniającym się niczym szczególnym oprócz ogromnego kompleksu klasztornego, którego część należy do unescowego wpisu
Klasztorów wokół Popocatepetl. Klasztory te to kolejny, po misjach w Sierra Gorda, przykład chrystianizacyjnej działalności hiszpańskich kolonizatorów. Wybudowane zostały na południe od stolicy Meksyku, w miejscach, które chyba i 500 lat temu nie były metropoliami. Nie można powiedzieć, że kompleksy klasztorne przysłużyły się rozwojowi najbliższej okolicy – z kilkunastu klasztorów tylko jeden jest położony we w miarę dużym mieście – w Cuernavace właśnie. Byliśmy wcześniej w jeszcze jednym miejscu objętym tym wpisem -
Huejotzingo, w którym klasztor zajmuje cały kwartał ulic i przytłacza ogromem to małe miasteczko. Klasztor w Huejotzingo był jednak zamknięty, przez co moje trzechsetne odwiedzone miejsce z listy UNESCO przypadło na znacznie bardziej spektakularne Teotihuacan.
Wizyta w Cuernavace też nie była szczególnie satysfakcjonująca – kompleks klasztorny był wprawdzie otwarty, ale najważniejszy zabytek, XVI-wieczna katedra, była zamknięta na czas remontu – zwiedziliśmy więc tylko muzeum klasztorne, a ja wszedłem do przedsionka i zajrzałem przez dziurę do środka. Na szczęście obok katedry były czynne inne kościoły i kaplice.
Długi dzień mieliśmy zakończyć odwiedzając kolejną świątynię -
kościół św. Priski w Taxco de Alarcon, gdzie zatrzymaliśmy się na nocleg. Planując podróż do Meksyku widziałem zdjęcia kościoła, uważanego za jeden z najlepszych przykładów meksykańskiego baroku (nie zliczę, który to już raz stykaliśmy się z „jednym z najładniejszych” barokowych zabytków Meksyku), ale nie wiedziałem nic o samym
Taxco de Alarcon. Wjeżdżając do miasta szybko się przekonałem, jakim byłem ignorantem i jakie mieliśmy szczęście podczas tej podróży.
Zapomnijcie o San Miguel de Allende, Queretaro, Guanajuato, Morelii czy innych unescowych miastach. Naszym numerem jeden w całym Meksyku było właśnie Taxco de Alarcon! Miasto, podobnie jak Guanajuato, jest wyjątkowo malowniczo położone na zboczu góry, a jadąc główną drogą dojazdową ze stolicy co najmniej dwa razy można podziwiać jego wspaniałą panoramę. Uliczki są niesłychanie wąskie i strome, co dodaje trudności przy chodzeniu, ale ma swój niewątpliwy urok. W odróżnieniu od wszystkich innych widzianych przez nas miasteczek w Meksyku Taxco de Alarcon nie jest wcale kolorowe – przeciwnie, mieszkańcy postawili na klasyczny kolor biały i rzeczywiście całe historyczne centrum jest koloru białego – czarne są tylko balustrady balkonów, szyldy i tego typu artefakty. Taksówkarze w Taxco jeżdżą stylowymi, białymi garbusami. A nad centrum miasta góruje wspaniały kościół św. Priski, będący w Taxco prawdziwą wisienką na torcie. Zresztą popatrzcie na zdjęcia, mówiące więcej niż moje opisy…