W jednej z poprzednich notek wspominałem, że po trzech wpisach na listę UNESCO w 1979 r. Iran zupełnie zarzucił swoją aktywność w tej organizacji. Wytrzymał tak ponad dwadzieścia lat, bo kolejny irański wpis na listę UNESCO nastąpił dopiero w 2003 r. Wpisanym miejscem było
Tacht-e Solejman, kolejny cel naszej podróży. W drodze z Behistun do Tacht-e Solejman czasami na dłuższych odcinkach brakuje asfaltu, ale pokonywaliśmy tę trasę w dzień i nie przerażało nas to aż tak bardzo. Zresztą, tym razem nie było alternatywy, zamek leży po prostu na odludziu. Poza tym niewygody drogowe rekompensowały nam krajobrazy. W zasadzie cały północno-zachodni Iran to teren górzysty, pokryty bądź to łąkami, bądź to polami uprawnymi. Można się poczuć zupełnie jak na pustyni, czy stepie – po horyzont ciągną się jednokolorowe pagórki a ludzkich siedzib prawie nie widać.
Na takim właśnie odludziu w VI w. n.e. Sasanidzi, u schyłku swojej potęgi, wybudowali zoroastriańskie miejsce kultu. Wybór nie był przypadkowy – raz, że miejsce było zasiedlone już prawie tysiąc lat, dwa - w owym czasie Tacht-e Solejman było terenem niemalże przygranicznym, niedaleko zaczynały się włości Bizancjum, z odrębną kulturą i religią. Budowa w tym miejscu była więc demonstracją siły politycznej i religijnej Sasanidów. Po podboju arabskim miejsce uzyskało swoją obecną nazwę – Arabowie rozpropagowali legendę, że w miejscowym jeziorze (zwanym Więzieniem Salomona) biblijny król Salomon uwięził potwory. Tacht-e Solejman oznacza dosłownie „Tron Salomona”.
Po arabskim podboju Tacht-e Solejman straciło znaczenie religijne, ale kilkaset lat później znowu uśmiechnęło się doń szczęście. Mongolska dynastia Ilchanidów (o niej więcej w kolejnym wpisie) wybudowała tu pałac i wzmocniła fortyfikacje. Sami Ilchanidzi nie rządzili jednak w Iranie zbyt długo, bo tylko koło 100 lat, i wraz z ich upadkiem w XIV w. Tacht-e Solejman popadło w zapomnienie i ruinę.
Tacht-e Solejman jest widoczne z daleka – miejsce jest położone na szczycie góry, przypominając jako żywo zamki muzułmanów i krzyżowców z Palestyny, Syrii i Jordanii. Dopóki nie poczytałem o historii miejsca, byłem przekonany, że fortyfikacje pochodzą właśnie z tego okresu, ale najwidoczniej były znacznie starsze, wybudowane jeszcze przez Sasanidów.
Tacht-e Solejman wprowadza w błąd jeszcze w jednym, niezwykłym aspekcie. Stożkowy kształt góry, na której jest wybudowany, przywodzi na myśl pochodzenie wulkaniczne. Wrażenie to jest wzmocnione, gdy wejdziemy na szczyt i zobaczymy niewielkie jezioro w jego centrum – właśnie to, które Arabowie byli łaskawi nazwać Więzieniem Salomona. Jezioro jest niewielkie, ma może niewiele 100 metrów średnicy, ale niezwykle głębokie – jego
głębokość to też ponad 100 metrów! Jak nic krater wulkaniczny, prawda?
A figa! Choć ten błąd jest powtarzany przez wiele źródeł, Tacht-e Solejman to nie żaden wulkan i nie ma w środku żadnego krateru. Tak głębokie jezioro powstało w wyniku erozji skał wapiennych, z których uformowana jest okolica. Inne pochodzenie, ale rezultat jest przez to może jeszcze bardziej niezwykły.
Jeszcze dzień wcześniej, w Suzie czy Szusztar, chodziłem z krótkim rękawem, a Kasia w chuście na głowie ledwie wytrzymywała w upale. Podczas naszej wizyty w Tacht-e Solejman było przeraźliwie zimno, bez kurtki nie dało się wyjść z samochodu. Mimo to absolutnie nie żałujemy wizyty, nawet dzieci dobrze zapamiętały to miejsce. Im najbardziej podobała się długa, zadaszona galeria - „tajne przejście”, którego przeznaczenia nie udało się do dziś ustalić. Dodajmy do tego świetnie zachowane fortyfikacje, rozległe ruiny pałacu i pomieszczeń dworskich, super głębokie jezioro na środku – warto przemęczyć się parę godzin, żeby zobaczyć te wspaniałości.
Droga z Tacht-e Solejman do Zandżanu po raz kolejny dostarczyła nam niezapomnianych wrażeń. I tutaj nie zawsze mieliśmy pod kołami asfalt, spędziwszy kilka godzin na górskich, prawie zupełnie pustych drogach, gdzieniegdzie tylko mijając siedliska ludzkie. Droga ma nawet swoją nazwę – Droga Dandi – i poza malowniczością ma jedną osobliwość - wiedzie wzdłuż ogromnej kolejki linowej, transportującej rudę. Nie udało mi się znaleźć informacji o tej kolejce, ale sądząc po rozmiarze, ma dobrze ponad dwadzieścia kilometrów, a być może dużo więcej.