Tę intrygującą nazwę z tytułu mojej notki nadali sami Irańczycy w swoim dossier nominacyjnym do UNESCO na temat
Soltanije, naszego następnego celu podróży. Dzieje Soltanije są naprawdę niezwykłe i pokazują, świadectwem jakich historycznych burz i zwrotów akcji mogą być niepozorne na pierwszy rzut oka miejsca. Uwielbiam takie historie i z przyjemnością opowiem drogim czytelnikom jedną z nich.
Przez tysiące lat na tych terenach nie działo się prawie nic. Owszem, ponoć już Sasanidzi na początku naszej ery założyli nieodległy
Zandżan, ale w najbliższych okolicach Soltanije długo hulał wiatr, a drogi częściej wydeptywane były przez kozy i owce, aniżeli konie i ludzi. Pastwisko, bardzo dobre pastwisko – tyle dobrego dało się powiedzieć o najbliższej okolicy Soltanije.
Taka oto sielanka, przerywana częstymi, ale chwilowymi przemarszami wojsk, pożogami i bitwami, trwała aż do końca XIII w. Wtedy to przybyła na te tereny nowa siła, dla której obfitość pastwisk od zawsze była dobrem najcenniejszym. Mam na myśli
Mongołów, naród, który pojawił się niemal znikąd, zawojował trzy czwarte znanego wówczas świata i diametralnie zmienił układ sił w niemal całej Eurazji. Ogrome imperium, powstałe w błyskawicznym tempie, miało niewielkie szanse na zachowanie jedności – i rzeczywiście, szybko rozpadło się na mniejsze organizmy. Jednym z nich było państwo
Ilchanidów, założone w 1256 r. przez Hulagu-chana, wnuka wielkiego Czyngis-chana. Z kolei wnuk Hulagu-chana, Argun-chan, tak upodobał sobie okolice Soltanije, że postanowił wybudować tam miasto, które jego syn
Oldżajtu uczynił stolicą państwa. A było to państwo nie byle jakie – Ilchanidzi panowali nad niemal całą Azją Mniejszą, Zakaukaziem, Mezopotamią, Iranem, Afganistanem i Turkmenistanem. Zgrubnie licząc, imperium Ilchanidów zajmowało obszar około 3 mln kilometrów kwadratowych. Taka potęga powinna mieć imponującą stolicę – Argun-chan swoim miłościwym zarządzeniem określił, że mur miejski ma mieć 12 tys. kroków, ale jego syn Odlżajtu miał większy rozmach i zwiększył go do 30 tys. kroków.
Przez krótką chwilę Soltanije przeżywało swój złoty wiek. Przebywali tam kupcy i dyplomaci, a papież ustanowił arcybiskupstwo. Jednak już syn Oldżajtu, Abu Sa’id, zaczął faworyzować Tebriz, a po jego śmierci całe imperium Ilchanidów uległo rozpadowi.
Soltanije nie od razu straciło swoje znaczenie. Arcybiskupi byli nominowani jeszcze prawie sto lat, a po nastaniu dynastii Safawidów rozwojowi miasta służyła relatywna bliskość stolic – najpierw Tebrizu, potem Kazwinu. Szacha Soltanije dał szach Abbas I, przenosząc stolicę do dalekiego Isfahanu. Mata miasto dostało po wojnie rosyjsko-perskiej, po której zostało niemal kompletnie opuszczone.
Dziś Soltanije to malutka osada, zamieszkana przez jakieś 7 tys. ludzi. Nie dzieje się tam prawie nic i mieszkańcy zapewne z wdzięcznością przyjęli wpis na listę UNESCO w 2005 r. Wpis całkowicie zasłużony, bo na szczęście w Soltanije pozostały ślady dawnej świetności. To dziwne miasteczko – kilkaset domków na krzyż otacza ogromny centralny plac z ruinami dawnych pałaców i budynków dworskich. Nad tym wszystkim góruje gigantyczna, widoczna z wielu kilometrów kopuła
mauzoleum chana Oldżajtu. Rozmiary tego giganta wzbudzają respekt – wysokość to 50 metrów, a średnica 38 metrów. Mauzoleum (nazywane także
Kopułą z Soltanije) wygląda jak przeniesione z którejś z dawnych wielkich stolic – Isfahanu, Samarkandy czy Damaszku. Do Soltanije nie pasuje nawet kolorystycznie – jego turkusowa kopuła jest krzykliwa i niemal niestosowna na tle szarożółtego krajobrazu okolicznych łąk.
Niestety, w środku Kopuła z Soltanije pozostawia posmak rozczarowania. Wszystko z powodu prac konserwatorskich i rusztowań, którymi niemal w całości pokryte jest wnętrze mauzoleum. Mimo to udało mi się uchwycić częściowo odrestaurowane, częściowo oryginalne ślady dawnej świetności mauzoleum i kunsztu artystów, którzy je budowali. Była to budowla na miarę wielkiej stolicy, ale dziś tylko ona daje świadectwo dawnej chwały Soltanije.