Geoblog.pl    stock    Podróże    Rodzinne 8000 kilometrów dookoła Iranu    Świątynia ognia przy głębokiej wodzie
Zwiń mapę
2018
27
paź

Świątynia ognia przy głębokiej wodzie

 
Iran
Iran, Tacht-e Solejman
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6146 km
 
W jednej z poprzednich notek wspominałem, że po trzech wpisach na listę UNESCO w 1979 r. Iran zupełnie zarzucił swoją aktywność w tej organizacji. Wytrzymał tak ponad dwadzieścia lat, bo kolejny irański wpis na listę UNESCO nastąpił dopiero w 2003 r. Wpisanym miejscem było Tacht-e Solejman, kolejny cel naszej podróży. W drodze z Behistun do Tacht-e Solejman czasami na dłuższych odcinkach brakuje asfaltu, ale pokonywaliśmy tę trasę w dzień i nie przerażało nas to aż tak bardzo. Zresztą, tym razem nie było alternatywy, zamek leży po prostu na odludziu. Poza tym niewygody drogowe rekompensowały nam krajobrazy. W zasadzie cały północno-zachodni Iran to teren górzysty, pokryty bądź to łąkami, bądź to polami uprawnymi. Można się poczuć zupełnie jak na pustyni, czy stepie – po horyzont ciągną się jednokolorowe pagórki a ludzkich siedzib prawie nie widać.

Na takim właśnie odludziu w VI w. n.e. Sasanidzi, u schyłku swojej potęgi, wybudowali zoroastriańskie miejsce kultu. Wybór nie był przypadkowy – raz, że miejsce było zasiedlone już prawie tysiąc lat, dwa - w owym czasie Tacht-e Solejman było terenem niemalże przygranicznym, niedaleko zaczynały się włości Bizancjum, z odrębną kulturą i religią. Budowa w tym miejscu była więc demonstracją siły politycznej i religijnej Sasanidów. Po podboju arabskim miejsce uzyskało swoją obecną nazwę – Arabowie rozpropagowali legendę, że w miejscowym jeziorze (zwanym Więzieniem Salomona) biblijny król Salomon uwięził potwory. Tacht-e Solejman oznacza dosłownie „Tron Salomona”.

Po arabskim podboju Tacht-e Solejman straciło znaczenie religijne, ale kilkaset lat później znowu uśmiechnęło się doń szczęście. Mongolska dynastia Ilchanidów (o niej więcej w kolejnym wpisie) wybudowała tu pałac i wzmocniła fortyfikacje. Sami Ilchanidzi nie rządzili jednak w Iranie zbyt długo, bo tylko koło 100 lat, i wraz z ich upadkiem w XIV w. Tacht-e Solejman popadło w zapomnienie i ruinę.

Tacht-e Solejman jest widoczne z daleka – miejsce jest położone na szczycie góry, przypominając jako żywo zamki muzułmanów i krzyżowców z Palestyny, Syrii i Jordanii. Dopóki nie poczytałem o historii miejsca, byłem przekonany, że fortyfikacje pochodzą właśnie z tego okresu, ale najwidoczniej były znacznie starsze, wybudowane jeszcze przez Sasanidów.

Tacht-e Solejman wprowadza w błąd jeszcze w jednym, niezwykłym aspekcie. Stożkowy kształt góry, na której jest wybudowany, przywodzi na myśl pochodzenie wulkaniczne. Wrażenie to jest wzmocnione, gdy wejdziemy na szczyt i zobaczymy niewielkie jezioro w jego centrum – właśnie to, które Arabowie byli łaskawi nazwać Więzieniem Salomona. Jezioro jest niewielkie, ma może niewiele 100 metrów średnicy, ale niezwykle głębokie – jego głębokość to też ponad 100 metrów! Jak nic krater wulkaniczny, prawda?

A figa! Choć ten błąd jest powtarzany przez wiele źródeł, Tacht-e Solejman to nie żaden wulkan i nie ma w środku żadnego krateru. Tak głębokie jezioro powstało w wyniku erozji skał wapiennych, z których uformowana jest okolica. Inne pochodzenie, ale rezultat jest przez to może jeszcze bardziej niezwykły.

Jeszcze dzień wcześniej, w Suzie czy Szusztar, chodziłem z krótkim rękawem, a Kasia w chuście na głowie ledwie wytrzymywała w upale. Podczas naszej wizyty w Tacht-e Solejman było przeraźliwie zimno, bez kurtki nie dało się wyjść z samochodu. Mimo to absolutnie nie żałujemy wizyty, nawet dzieci dobrze zapamiętały to miejsce. Im najbardziej podobała się długa, zadaszona galeria - „tajne przejście”, którego przeznaczenia nie udało się do dziś ustalić. Dodajmy do tego świetnie zachowane fortyfikacje, rozległe ruiny pałacu i pomieszczeń dworskich, super głębokie jezioro na środku – warto przemęczyć się parę godzin, żeby zobaczyć te wspaniałości.

Droga z Tacht-e Solejman do Zandżanu po raz kolejny dostarczyła nam niezapomnianych wrażeń. I tutaj nie zawsze mieliśmy pod kołami asfalt, spędziwszy kilka godzin na górskich, prawie zupełnie pustych drogach, gdzieniegdzie tylko mijając siedliska ludzkie. Droga ma nawet swoją nazwę – Droga Dandi – i poza malowniczością ma jedną osobliwość - wiedzie wzdłuż ogromnej kolejki linowej, transportującej rudę. Nie udało mi się znaleźć informacji o tej kolejce, ale sądząc po rozmiarze, ma dobrze ponad dwadzieścia kilometrów, a być może dużo więcej.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (17)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
mamaMa
mamaMa - 2018-12-10 22:03
Podziwiam!

Przejechane 6 tysiecy kilometrow, atrakcja goni atrakcje, a to wszystko w towarzystwie zony i dwojki malych dzieci. Ciarki przechodza.

Patrzac na mapke w poprzednim wpisie myslalam - tylko skok do Bagdadu, a tutaj legendarne Bizancjum:-)
 
stock
stock - 2018-12-10 22:19
Aj tam, to 6 tysięcy kilometrów to od Warszawy :) Ale fakt, w tym momencie na liczniku mieliśmy w rzeczywistości jakieś 5k. Drugi tydzień był za to zdecydowanie spokojniejszy.

Do Bagdadu mnie korciło i korci, ale prędzej zobaczę/ymy inne części Iraku. A legendarne Bizancjum jest jeszcze bardziej prawdopodobne :)
 
marianka
marianka - 2018-12-26 09:14
Intrygujące! Zwłaszcza z tą totalną pustką w pobliżu!
 
 
stock
Wojtek
zwiedził 51% świata (102 państwa)
Zasoby: 637 wpisów637 2670 komentarzy2670 7833 zdjęcia7833 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
01.11.2024 - 11.11.2024
 
 
12.09.2024 - 22.09.2024
 
 
10.03.2014 - 31.08.2024