Już od dawna Iran był bardzo wysoko na liście naszych krajów do zobaczenia. W teorii miał prawie same zalety – dość blisko, ale mocno egzotycznie, masa zabytków, w tym sporo obiektów z listy UNESCO. Miało być tanio, miało też być bezpiecznie, bo w bzdury o wylęgarni terrorystów i największym zagrożeniu dla pokoju nigdy nie wierzyłem. W dodatku od jakiegoś czasu izraelska pieczątka w paszporcie przestała Irańczykom przeszkadzać, o ile nie była zbyt świeża. Mogliśmy więc jechać, ale trochę wstrzymywała mnie opinia znajomego i doświadczonego podróżnika, który twierdził, że w Iranie nie da się wypożyczyć samochodu bez kierowcy. To w praktyce oznaczało, że przy ograniczonym urlopie ten ogromny, pięć razy większy od Polski kraj, będziemy zwiedzać mocno po łebkach – korzystanie z transportu publicznego, a nawet wynajem samochodu z szoferem powoduje jednak spore spowolnienie tempa zwiedzania. Nie zawsze jest to wada, ale w Iranie do zobaczenia jest po prostu zbyt dużo.
Nie zważając na ograniczenia, kiedy podczas pobytu na Sri Lance zauważyłem świetną ofertę lotów do Iranu – znany low cost Ukraine International Airlines oferował loty z Wilna za 650 zł w idealnym rozkładzie sobota/niedziela - nie namyślając się długo wyciągnąłem kartę i pozbyłem się 2500 zł za bilety dla całej rodziny. Po powrocie przyszła kolej na formalności, o których opowiem zanim przejdę do właściwej relacji.
Iran w zasadzie nie wymaga żadnych większych formalności od Polaków. Wizę można wyrobić na lotnisku, płacąc 75 EUR plus jakieś 15 EUR za ubezpieczenie od osoby. Dla naszej czwórki wyszłoby więc tego całkiem sporo. Inną, tańszą opcją było wyrobienie wizy w konsulacie, a że do konsulatu w Warszawie mam niedaleko, zdecydowałem się właśnie na to rozwiązanie. Oszczędność była spora, bo wiza w konsulacie kosztuje 50 EUR od osoby, a ubezpieczenie kupowane w Polsce to jakieś 40 EUR za całą rodzinę.
Obecnie aplikowanie o wizę nie wymaga żadnych zaproszeń od agencji turystycznych. Wypełnia się elektroniczny wniosek, dołącza skan paszportu i zdjęcie, a po czterech-pięciu dniach roboczych przychodzi potwierdzenie pozytywnego rozpatrzenia. Potem trzeba wydrukować co trzeba, wpłacić należność za wizę i zawieźć paszporty do konsulatu. Za około tydzień wizy przychodzą na maila i trzeba pojechać do konsulatu po odbiór paszportów i wydruków wizy. Wizy nie są wklejane, a wydawane na osobnych kartkach.
Nie obyło się bez małego stresu – wizy elektroniczne wprawdzie przyszły na maila, ale tylko dla mnie i Martynki. Dwie kolejne, Kasi i Adasia, się nie pojawiły. Tak się akurat składało, że w tych dwóch paszportach były izraelskie pieczątki. Wprawdzie pomocna pani w konsulacie potwierdziła, że wszystko jest w porządku, ale dopóki nie zobaczyłem wszystkich czterech na własne oczy, miałem trochę niepewności.
W międzyczasie wyszperałem w Internecie świetne dla mnie informacje – samochód w Iranie można wypożyczyć i kosztuje to całkiem niewiele. Nie namyślając się długo zarezerwowałem auto i byłem coraz bardziej spokojny, że podróż się uda. Nadszedł czas na szukanie informacji o Iranie i układanie trasy. Iran posiada aż 23 obiekty wpisane na listę UNESCO, ale są one rozrzucone po całym kraju. Zobaczenie ich wszystkich w ciągu zaledwie 13 dni podróży wydawało się niemożliwe i pierwotnie planowałem zwiedzenie tylko części z nich. Plan ulegał modyfikacji już w ciągu naszego pobytu, a rezultat końcowy przeszedł moje najśmielsze oczekiwania.
Na Geoblogu relacji z Iranu jest sporo. Cóż z tego, skoro prawie wszystkie dotyczą wielkich miast, jak Teheran, Isfahan, Jazd, Sziraz czy Tabriz. Nawet w słynnym Persepolis było zaledwie kilku Geoblogowiczów, a w innym symbolu Iranu, wspaniałym zikkuracie Tchogha Zanbil, tylko jeden użytkownik (który zresztą nie był łaskaw poza nagłówkiem nic opisać).
Moją ambicją jest to zmienić. Zapraszam do obszernej relacji z pięknego i fascynującego kraju, jakim jest Iran. Byliśmy i w wielkich miastach, i w zapomnianych dziurach, doświadczyliśmy piekącego słońca pustyni i przymrozków w górach Zagros. Przeżyliśmy w nieprawdopodobnym irańskim ruchu drogowym, a to pędząc 150 km/h przez pustynię, a to ledwo się wlokąc, z duszą na ramieniu, w nocy i w deszczu po ledwo utwardzonych, pokręconych i pozbawionych barierek irańskich drogach górskich. Wszystko wśród wspaniałych i gościnnych ludzi, z niebywałą serdecznością witających podróżującą rodzinę z Lachestanu czyli Polski.