Pierwszego dnia zafundowaliśmy sobie męczący maraton, ale w kolejnych było już trochę luźniej. Choć przejeżdżane dystanse nie były wcale mniejsze, sporą część z nich pokonywaliśmy korzystając ze wspaniałego systemu wygodnych marokańskich autostrad. Trzeba jednak przyznać, że ten efektywny system zatyka się kompletnie na trasie Casablanca – Rabat, i w godzinach pracy trzeba swoje odstać w korkach.
Pierwszym celem drugiego dnia podróż była stolica kraju. W Rabacie po raz pierwszy przekonaliśmy się, jak wspaniale efektywny jest marokański system parkowania – w zasadzie każdy parking w mieście (zresztą w małych wioskach jak Taghazout też) ma swojego parkingowego. Nie wiem, czy są to parkingowi oficjalnie namaszczeni przez lokalne władze, ale chyba tak, skoro część z nich nosi kamizelki i wcale się ze swoją działalnością nie ukrywa. Parkingowy administruje swoim kawałkiem ulicy, pomaga wyjechać, w przypadku dużego zagęszczenia zatrzymuje ruch czy też przetacza stojące pojazdy, a co najważniejsze, pilnuje auta. W aucie zostawionym na noc potrafi nawet umyć szybę. Za swoje usługi parkingowy bierze opłatę, przy czym nie ma tutaj oficjalnego cennika. Niewykluczone, że przez to płaciłem więcej niż miejscowi, ale generalnie rzecz biorąc nie były to wysokie stawki. Za pozostawienie samochodu na całą noc trzeba było zapłacić zwykle koło 20-30 dirhamów (8-12 zł), za krótszy postój liczyli sobie od 2-3 do 10 dirhamów. Najlepsze jest to, że obecność parkingowych powoduje, że w zasadzie wszędzie są wolne miejsca do parkowania. Można śmiało podjechać pod każdą atrakcję turystyczną i znaleźć tam wolne miejsce (choć przypominam, że byliśmy tam w listopadzie, a więc poza szczytem sezonu, w którym może nie być tak różowo).
Korzystając z dobrodziejstwa parkingowych bez problemu podjechaliśmy pod główną chyba atrakcję stolicy Maroka –
Wieży Hassana i ruin Meczetu Hassana z XII w. Wejścia do tego przybytku strzegą dwaj konni, ubrani na galowo żołnierze, którzy nie widzieli problemu z robieniem sobie z nimi zdjęć. Po wielkim meczecie (nigdy nie skończonym i zniszczonym przez trzęsienie ziemi) zostało niewiele – mozaikowa podłoga i kolumny odcięte na wysokości kilku metrów, choć jego ogrom robi wrażenie – jak podaje Wikipedia, gdyby w XII w. go ukończono, byłby drugim co do wielkości meczetem świata. Zresztą i sama (też przecież nieukończona) Wieża Hassana, będąca jednym z minaretów wielkiego meczetu, daje wyobrażenie, jak wielki budynek miał stać tuż obok.
Spod meczetu zdecydowaliśmy się na dość długi spacer do
medyny (starego miasta), a dalej do rabackiej
kazby (fortecy), będącej chyba najładniejszą widzianą przez nas częścią miasta. Kazba położona jest nad brzegiem rzeki Bu Rakrak, dając piękny widok na położone po drugiej stronie miasto Sale (co ciekawe, mające sporo więcej mieszkańców od stolicy).
Medyna zaś sprawia wrażenie nieco prowincjonalne i trochę nie przystaje do stolicy państwa. Choć nie można jej odmówić braku żywotności, nawet w porównaniu z innymi medynami sprawia wrażenie trochę zapuszczonej.
To, co zwiedziliśmy, z pewnością nie zamyka kręgu interesujących zabytków Rabatu, choć moim zdaniem najciekawszy z nich znajduje się już na obrzeżach miasta. Mowa o
Szalli (Chellah), ruinach starożytnego miasta założonego jeszcze przez Fenicjan i przez długie lata zajmowanego przez Rzymian. Po Rzymianach zostało tu sporo, a swoje dołożyli też miejscowi władcy, tworząc w tym miejscu królewską nekropolę. Obecnie w ruinach najlepiej czują się… bociany, których zagęszczenie przekracza nawet najbardziej bocianie polskie wioski. Sami zresztą zobaczcie na zdjęciach.