Po spędzeniu nocy w Bandar Seri Begawan nazajutrz rano udałem się do Muary, oddalonego o jakieś 30 kilometrów głównego portu Brunei. Z Muary odpływają promy do Labuanu, jednak przez Internet nie da się na nie kupić biletów. Chciałem mieć pewność, że uda mi się go kupić, stąd wybrałem wygodniejszą i droższą opcję - transport z hotelu kosztował bodajże 26 dolarów Brunei, czyli około 70 zł, transport publiczny kosztowałby znacznie mniej. Moje obawy były bezpodstawne, na miejscu okazało się, że nie ma żadnego problemu z biletami i miałem jeszcze sporo czasu w poczekalni.
Na promie, mimo obecności małych dzieci, puszczano wyjątkowo brutalny film, znany u nas jako Champion 3. Tam jakoś nie przejmują się selekcją treści, a dzieciaki faktycznie z wypiekami na twarzy oglądały krwawe mordobicia. Na marginesie, na tamtejszych promach i w poczekalniach bardzo lubią puszczać filmiki spod znaku ukrytej kamery. Puszczana w Polsce (chyba rosyjska) wersja z panią, której przypadkiem nieświadomy uczestnik odkrywa piersi jest przy tym łagodna jak baranek. W wersji azjatyckiej mamy m.in. wylewanie gorącej zupy na kolana mężczyzny na wózku inwalidzkim, wózek dziecięcy wpadający do studni, staruszkę popychającą do wody policjanta i tym podobne hardkorowe atrakcje. Głupie to, ale niektóre motywy faktycznie śmieszne.
Prom płynie jakieś dwie godziny i po drodze mija niezliczone szyby naftowe – źródło bogactwa zarówno Brunei, jak i Malezji – po czym przybija do portu w Labuanie.
Labuan jest niewielką (trochę ponad 90 kilometrów kwadratowych), ale strategicznie położoną wyspą, cieszącą się specjalnym statusem w ramach malezyjskiej federacji. Labuan jest jednym z trzech terytoriów federalnych Malezji oraz międzynarodowym centrum finansowym ze specjalnym reżimem podatkowym. Malezyjczycy chcieli zrobić z Labuanu drugi Singapur, co udało się raczej w dość niewielkim stopniu. Wprawdzie PKB na mieszkańca w Labuanie jest o połowę wyższy niż średnia w Malezji, ale do poziomu Singapuru musiałby wzrosnąć jeszcze trzykrotnie. Samo centrum finansowe w Labuanie jest bardzo małe – ledwie kilka budynków - i oglądając je miałem wrażenie, że lata świetności przeżywały już jakiś czas temu. Dla turysty Labuan jest jednak faktycznie rajem podatkowym – strefa wolnocłowa sprawia, że wyroby akcyzowe są tutaj znacznie tańsze, niż w pozostałych częściach Malezji. Polaków, cieszących się niezwykle tanim alkoholem, specjalnie te ceny nie zachwycą, choć są produkty tańsze niż u nas. Piwo w każdym razie potrafi kosztować 4 razy (tak, to nie pomyłka) taniej niż w Malezji.
W Labuanie miałem cały, bardzo luźny dzień, co na tę dość nudną wyspę okazało się aż nadto. Poza centrum finansowym zwiedziłem trzy muzea (wszystkie bezpłatne, ale strażnicy bezwzględnie pilnowali wpisywania nazwiska do księgi gości). Przed najważniejszym z nich – Muzeum Labuanu – znajduje się płyta nagrobna japońskiego generała, który zmarł tutaj w czasach okupacji wyspy. Wielkoduszność Malezyjczyków w tej sprawie jest niemalże niezrozumiała – Polakom raczej ciężko sobie wyobrazić sytuację, w której np. na ulicach Warszawy upamiętnia się niemieckiego generała, któremu przyszło umrzeć w czasach Generalnej Guberni.