O ile Wyspa Świętego Tomasza jest odwiedzana bardzo rzadko, w porównaniu z
Wyspą Książęcą (Príncipe) jest niemalże zatłoczona. To tak, jakby w Polsce porównywać liczbę turystów z zagranicy w Krakowie z, dajmy na to, Rzeszowem. Przyczyna jest oczywista – możliwości transportu na Wyspę Książęcą są bardzo ograniczone. Od São Tomé dzieli ją około 140 kilometrów, a pomiędzy wyspami nie funkcjonuje połączenie promowe. Jedyną możliwością dostania się na Príncipe jest samolot lokalnych linii STP Airways – 33-osobowy SAAB-340, który, jak się później okazało, wcześniej służył na Ukrainie.
STP Airways latają na Príncipe sześć razy w tygodniu, łatwo więc policzyć, że maksymalnie może się tam dostać mniej więcej 200 osób, i to wliczając lokalnych mieszkańców. W dodatku monopol sprawia, że cena przelotu jest zaporowa – od 200 euro w obie strony za półgodzinny lot. Plus jest taki, że można bilety kupić online – bilety przyszły mi zaraz po zakupie.
Z uwagi na wysoką cenę i króciutki pobyt, zostawiłem żonę i dzieci w hotelu i na Príncipe udałem się sam. Po przylocie oficjele sprawdzają paszporty (wyspa jest regionem autonomicznym), pytają o hotel i sprawdzają temperaturę – Wyspa Książęca jest oficjalnie wolna od malarii i jak widać władze starają się ten korzystny stan podtrzymać.
Lotnisko na Príncipe jest oczywiście malutkie i na większość turystów czeka transport z hoteli. Bo trzeba wiedzieć, że pomimo izolacji wyspa ma dwa znakomite i jeden bardzo dobry hotel (ceny to odpowiednio około 450, 250 i 150 euro za dobę w dwójce). Ja zatrzymałem się w stolicy wyspy Santo Antonio, w najtańszym możliwym hoteliku Delmata (niedostępny na Booking.com, rezerwacja przez Saoferias) i za skromny pokoik że śniadaniem zapłaciłem 40 euro. Oczywiście nikt na mnie stamtąd nie czekał, stąd też poszedłem piechotą. Na szczęście po jakichś 5 minutach bezinteresownie i bez machania zostałem podwieziony przez miejscowych. Uratowało mnie to przed solidnym zmoknięciem bo wkrótce rozpętała się ostra tropikalna ulewa. Padało dobre dwie godziny, a potem z przerwami przez cały dzień, przez co nie miałem szansy zobaczenia zbyt wiele.
Wyspa Książęca ma około 140 km kwadratowych i w połowie stanowi park narodowy - ta część jest praktycznie niedostępna. Największą atrakcją drugiej połowy jest Banana Beach, znana na całym świecie jako inwestycja Baccardi. Ja miłośnikiem plaż nie jestem, szczególnie że za wstęp na tę trzeba wysupłać aż 15 euro (lub zatrzymać się w hotelu – tym za 250 euro za dobę). Inna atrakcją jest Roça Sundy , nieaktywna obecnie plantacja, która przyczyniła się do historii nauki - to tu angielski uczony Arthur Eddington pierwszy raz zweryfikował eksperymentalnie teorię względności Einsteina. Miałem plan znalezienia skuterowej taksówki i objechania wyspy, ale z powodu ulewnego deszczu jedyne, co byłem w stanie, to zwiedzić stolicę Santo Antonio.
Samo miasto jest małe (trochę ponad 1200 mieszkańców przy niespełna 6000 zamieszkujących całą wyspę) i nieporównywalnie biedniejsze niż stolica São Tomé – spójrzcie tylko na budynek miejskiego liceum. Miałem problem ze znalezieniem czegoś do jedzenia- istniejące restauracje były opuszczone, a w sklepach z gotowych rzeczy można było kupić co najwyżej mięso w puszce, jeden rodzaj kiełbasy czy oliwki. Pieczywa innego niż tosty w kartonie też nie było.
Niepewna pogoda miała jedną zaletę – wreszcie miałem okazję do spokojnego spaceru po ulicach i
obserwowania codziennego życia mieszkańców - prania, zabaw dzieci, wspólnych posiłków, a nawet bardzo skromnego wnętrza chat.