Choć cała Malta może się poszczycić zaskakująco dużą liczbą zabytków, ich zagęszczenie na metr kwadratowy w stolicy Valletcie jest doprawdy imponujące. O ile aglomeracja stolicy jest całkiem rozległa, sama Valletta jest malutka – zajmuje niecały kilometr kwadratowy, zamieszkany przez 7 tysięcy ludzi, co czyni z niej najmniejszą stolicę Europy (nie licząc mikropaństw). Właściwie całe terytorium stolicy znajduje się na terenie cytadeli i jest otoczone potężnymi murami z bastionami i fortami. Ta potężna konstrukcja, rozciągająca się też na pobliskie miejscowości, była przez wieki jednym z najsilniej umocnionych obszarów na świecie.
Patrząc na mury cytadeli w Valletcie można mieć wrażenie, że miejsce to było w przeszłości praktycznie niezdobyte. Wrażenie to wzmacnia podkreślana na każdym kroku historia Wielkiego Oblężenia Malty, kiedy to siły tureckie, mimo znaczącej przewagi liczebnej, nie potrafiły przełamać maltańskich umocnień (dowódcą obrońców był Jean de la Vallette, od którego wzięła potem nazwę stolica). Nie potrafili zdobyć Malty również Niemcy podczas II wojny światowej, choć losy wyspy w pewnym momencie dosłownie wisiały na włosku.
Garnizon w Valletcie nie był jednak niezdobyty. W ciągu dwóch dramatycznych lat cytadela poddała się aż dwukrotnie. Po raz pierwszy, w 1798 r., sprawcą był Napoleon Bonaparte, jeszcze wtedy nie cesarz ani nawet Pierwszy Konsul, ale już Bóg Wojny. Tym razem zwyciężył bardziej dzięki dyplomacji niż wojskowemu kunsztowi (chyba, że grę dyplomatyczną uznać za element gry wojennej, co nie jest wcale pozbawione sensu), przehandlowując z Zakonem Maltańskim wyspę w zamian za nadania we Francji. Ale już dwa lata później Brytyjczycy zmusili skromny francuski garnizon do poddania się, a Malta na ponad półtora wieku stała się częścią Imperium Brytyjskiego.
Zamknięcie w obrębie murów obronnych sprawiło, że obecna Valletta w zasadzie w całości jest starówką. I to starówką o praktycznie niezmienionym kształcie i wnętrzu. Nie będę po raz kolejny opisywał zabytków Valletty (o katedrze, Pałacu Wielkiego Mistrza czy Forcie Św. Elma było na Geoblogu już sporo), wskażę tylko, że dla mnie miejscem, które bezwzględnie należy odwiedzić jest tamtejsze
Muzeum Archeologiczne. Jedną z unikalnych cech Malty jest jej niewątpliwe bogactwo prehistorycznych artefaktów, zdumiewająco wielkie jak na tak mały kraj, a muzeum rzetelnie podsumowuje to dziedzictwo. No i warto przyjechać tu pod koniec karnawału, podziwiając wymyślne platformy używane do karnawałowej parady.
Wyżej była już mowa o Zakonie Maltańskim, który wymaga jednak szerszej wzmianki - wszak zakon rządził Maltą przez prawie 270 lat i to on odcisnął największe piętno na wyspie. Właściwa jego nazwa to
Suwerenny Rycerski Zakon Szpitalników Świętego Jana, z Jerozolimy, z Rodos i z Malty, na świecie znany jest ze skróconej nieco nazwy angielskiej
Sovereign Military Order of Malta i jest szczególnym suwerennym podmiotem prawa międzynarodowego, utrzymującym stosunki dyplomatyczne z wieloma państwami (w tym z Polską), wydającym własne paszporty (choć nie można mieć wyłącznie paszportu Zakonu). Jego trzy posiadłości mają eksterytorialny status i stanowią jedno z 14 sekretnych miejsc według Guinessa (obok Rafy Kingman, Wysp Ashmore i Cartiera, Ziemi Franciszka Józefa itd.). Dwie z tych posiadłości znajdują się w Rzymie, trzecia na Malcie.
Według powszechnie dostępnych źródeł maltańską posiadłością Zakonu jest
Fort św. Anioła w Birgu, po drugiej stronie zatoki, nad którą znajduje się Valletta. Właśnie tam udaliśmy się po kilkuminutowej przejażdżce z Valletty i byłem nieco zdziwiony, że Fort jest normalnie dostępny dla turystów. Zdziwienie i podekscytowanie nieco opadło, gdy dowiedziałem się, że Zakon Maltański okupuje (na zasadzie 99-letniej dzierżawy) tylko niewielką część Fortu – de facto kilka pomieszczeń, oczywiście zamkniętych na cztery kłódki. Przy większej determinacji można je zwiedzić, ale trzeba sporo wcześniej zaaranżować wycieczkę poprzez Heritage Malta.
Z Birgu udaliśmy się do
Marsaxlokk, miejscowości znanej ze swoich kolorowych łodzi rybackich. Choć trafiliśmy tam tuż po zakończeniu słynnego targu rybnego, wioska spodobała się wszystkim, a widok na zacumowane łodzie faktycznie miał taki urok, że Adaś chciał wejść do prawie każdej.