Przygotowania do tej podróży zaczęły się już we wrześniu i zapowiadałem, że być może odwiedzę miejsce, którego nikt jeszcze na Geoblogu nie opisywał, a w ogóle podróżników z całego świata było tam bardzo niewielu. Niestety, skończyło się na „być może”, bo z ambitnych planów nic nie wyszło. Efektem ubocznym tej podróży była wycieczka do Jordanii, którą w normalnych okolicznościach zwiedzałbym nie sam, ale z całą rodziną.
Jordania stała się bardzo łatwo dostępna dla Polaków. Ryanair i Wizzair prześcigają się w niskich cenach do Ejlatu, który leży przy samej granicy. Ja zapłaciłem za bilet zawrotną kwotę 120 zł w jedną stronę. Tylko trochę mniej kosztował mnie transport z lotniska Ovda na przejście graniczne (procedura przekroczenia śmiesznie prosta) oraz przejazd taxi pod wskazany adres w jordańskiej Akabie. Tam wynająłem samochód i po 12 godzinach od rozpoczęcia podróży wreszcie byłem w
Wadi Musa, bazie wypadowej do słynnej
Petry. Nawiasem mówiąc, za 10 dinarów (poniżej 60 złotych) spałem i jadłem w świetnym hotelu Peace Way, odpowiadającym standardom co najmniej polskim trzem gwiazdkom.
Petry nie trzeba chyba czytelnikom przedstawiać. To starożytne miasto wykute w skale przez mieszkańców potężnego na przełomie er królestwa
Nabatejczyków. Po ich pokonaniu przez cesarza rzymskiego Hadriana miasto paradoksalnie rozkwitło jeszcze bardziej, zanim po kilku trzęsieniach ziemi zostało kompletnie opuszczone. Trzęsienia zrujnowały niestety większość monumentalnych budowli Petry i do dziś nienaruszony pozostał chyba tylko słynny
Skarbiec. Mimo zniszczeń, pozostałe budowle robią wielkie wrażenie- szczególnie ogromny amfiteatr,
Wielka Świątynia,
grobowiec Sekstiusa Florentinusa oraz wykute w skale
grobowce królewskie.
Po Petrze spodziewałem się wielkich tłumów, stąd chciałem się tam dostać jak najwcześniej. Chwilę po 7 rano byłem pod bramą i jako jeden z pierwszych wszedłem do kompleksu.
Mówi się, że na Petrę trzeba przeznaczyć dwa, a najlepiej trzy dni. I rzeczywiście, żeby przejść wszystkie szlaki, potrzeba dobrych dwu dni, choć mam wątpliwości czy są one wszystkie dostatecznie ciekawe. Ja zacząłem wcześnie rano i w niektórych miejscach na głównym szlaku byłem jedynym (!) zwiedzającym. Przez pół dnia zdążyłem zobaczyć cały główny szlak z odgałęzieniami, grobowiec Sekstinusa Florentinusa oraz długi szlak prowadzący do widoku z góry na Skarbiec. Mógłbym dołożyć do tego godzinę-dwie i udać się konno do Klasztoru, prawdopodobnie drugiej największej atrakcji Petry. Gdybym chciał spędzić tam cały pełny dzień, przeszedłbym kolejny jeden-dwa szlaki i zobaczyłbym dobre 90% Petry.
Gdy opuszczałem Petrę koło południa, była już niemiłosiernie zatłoczona turystami i sprzedawcami. Dlatego jeśli chcecie spokoju, udajcie się tam wcześnie rano.
Petrę zobaczyć trzeba, pomimo absurdalnie drogich biletów (50 dinarów czyli prawie 300zl za dzień!). Choć uznawana za jeden z nowych cudów świata, na mnie aż takiego wrażenia nie zrobiła i nie ma absolutnie porównania z moim światowym numerem jeden, czyli Angkor w Kambodży. Ośmielę się stwierdzić, że nie jest dla mnie nawet numerem jeden w Jordanii, ale o tym w kolejnych częściach relacji – choć ci, którzy już Jordanię zwiedzili, mogą się domyślać, co mogło mnie tam tak zachwycić.