Opuszczając Jarosław zacząłem kolejny etap swojej podróży – po Złotym Kole przyszedł czas na
Rosyjską Północ, którym to terminem określa się Republikę Karelii oraz obwody: archangielski, wołogdzki i murmański. Wyodrębnienie nie jest wyłącznie geograficzne – to właśnie na Rosyjskiej Północy w najmniej zmienionej formie przetrwała staroruska tradycja, legendy, jak również architektura. Jako, że w Murmańsku i Archangielsku byłem wcześniej, tym razem skupiłem się na obwodzie wołogodzkim i Karelii.
Pobożni prawosławni mnisi upodobali sobie szczególnie surowe, trudne do życia i od izolowane od ludzi miejsca. A że takich nie brakuje na rosyjskiej północy, stała się ona prawdziwą Mekką (biorąc pod uwagę religię należałoby raczej powiedzieć Rzymem) dla pustelniczych zgromadzeń klasztornych. Sztandarowym przykładem są oczywiście Sołowki, które odwiedziłem trzy lata temu, ale znanych monastyrów jest tu bez liku. Postanowiłem się udać do jednego z nich, leżącego na odludziu, nieco ponad dwie godziny drogi od Wołogdy
Ferapontowa*. Wybór był nieprzypadkowy, bo spośród licznych świętych miejsc w okolicy tylko Ferapontowo dostąpiło zaszczytu wpisania na listę UNESCO, a to głównie z powodu oryginalnej, niezmienionej przez wieki zabudowy oraz zachowanych do dziś fresków
mistrza Dionizego. Ów mistrz jest uznawany za drugiego najważniejszego po Andrieju Rublowie pisarza ikon na całej Rusi.
Freski są rzeczywiście przepiękne, choć irytującym rosyjskim zwyczajem robienie im zdjęć jest dodatkowo płatne (opłata za fotografowanie jest w prawie każdym miejscu w Rosji). Ich obejrzenie kosztuje 250 rubli, ale za wszystkie atrakcje trzeba zapłacić około 500, co jak na Rosję jest bardzo wygórowane. Mimo wszystko warto wejść przynajmniej na ekspozycję ikon, bo po malowanych w jednym stylu wizerunkach w cerkwiach Złotego Koła tu wreszcie można poczuć miłą odmianę.
Dostać się do Ferapontowa nie jest łatwo. Wprawdzie jeżdżą tam trzy autobusy na dzień (w kierunku Pietrozawodska i Lipin Boru), ale od przystanku trzeba przejść jeszcze dobre dwa kilometry. W dodatku autobus powrotny jest albo za nieco ponad godzinę (realne tylko dla świetnych piechurów) lub za 9 godzin. Ja chciałem wyrobić się w godzinę, ale autobus nie przyjechał. Na szczęście po kilku minutach łapania stopa znalazłem podwózkę i uniknąłem stania w szczerym polu nie wiadomo jak długo.
Warta wzmianki jest też sama
Wołogda, miasto, które cieszyło się wsparciem samego Iwana Groźnego (niektórzy twierdzą, że chciał tu przenieść stolicę państwa, ale to raczej bajki). W mieście uderza dość nieduży, ale ciekawy pomnik Lenina – był to jeden z pierwszych pomników wodza rewolucji, postawiony w roku jego śmierci. Koniecznie trzeba zobaczyć wołogodzki kreml ze słynnym
Soborem Św. Zofii. Ów sobór sprawił mi miłą niespodziankę - nie dość, że przepiękny, to jeszcze w środku można bez opłat robić zdjęcia! A jest co fotografować, w soborze znajduje się największa w Rosji ściana pokryta freskami, a całkowita ich powierzchnia w świątyni to 500 metrów kwadratowych! To, co nie udało się w Ferapontowie, odbiłem więc sobie w Wołogdzie i prezentuję Szanownym Czytelnikom.
* W Polsce znane także jako Terapontowo.