Obecnie Irlandia liczy ok. 4,5 mln mieszkańców, podczas gdy na początku lat 40-tych XIX w. jej populacja wynosiła około 9 mln. Tak spektakularnego spadku nie doświadczył chyba żaden kraj w Europie. Przyczyn było z pewnością wiele, ale najważniejszą był panujący w latach 1845-49 tzw. Wielki Głód.
Irlandia w połowie XIX w. była niemalże monokulturową gospodarką rolniczą, której podstawą była uprawa ziemniaków. Ziemniaki stanowiły też prawie wyłączne źródło pożywienia klas niższych. Znacząca większość właścicieli ziemskich wywodziła się z angielskiej, protestanckiej szlachty, podczas gdy rdzenni Irlandczycy, przeważnie katolicy, uprawiali skromne poletka ziemi w zamian za czynsz. Kiedy na początku 1845 r. we Francji pierwszy raz wykryto ogniska zarazy ziemniaczanej (przywleczonej z USA, gdzie wykryto ją dwa lata wcześniej), ktoś przytomnie zauważył: „Co się stanie z Irlandią w przypadku powszechnej zarazy ziemniaków?” Słowa te okazały się prorocze, bo już pod koniec 1845 r. połowa zbioru ziemniaków okazała się zniszczona. Zaraza ze zdwojoną siłą uderzyła w kolejnym roku, następnym i jeszcze jednym, aby ustąpić dopiero w 1849. Rezultatem była potworna klęska głodu, porównywalna chyba tylko z ukraińską wywołana przez Stalina w latach 30-tych XX w. Przez siedem lat umarło około miliona osób, a populacja zmniejszyła się – przede wszystkim w wyniku masowej emigracji do Stanów Zjednoczonych – aż o 25%. Ci, którzy przeżyli, w większości musieli wyemigrować, nie mając z czego opłacić czynszu bezdusznym właścicielom. Wielki Głód stał się ogromnym katalizatorem przemian politycznych w Irlandii, choć nie da się ukryć, że potwornie zubożył irlandzką kulturę.
Miejsc upowszechniających wiedzę o Wielkim Głodzie jest w Irlandii wiele, a jednym z ważniejszych jest muzeum głodu w
Strokestown. Muzeum urządzono w części posiadłości jednego z najbardziej bezdusznych właścicieli ziemskich – Denisa Mahona, którego rezydencję można zwiedzić w ramach tej samej wycieczki (nie mieliśmy tej przyjemności, ale jest polecana z powodu bijącego w oczy kontrastu pomiędzy sytuacją klas wyższych i irlandzkiej biedoty). Choć muzeum nie przypadło nam do gustu, kilka cytatów chyba na zawsze zapadnie mi w pamięć. Czcigodny „The Times” w 1848 r. napisał np. takie oto słowa (tłumaczenie moje):
„Pomagamy wszystkim, którzy chcą sobie pomóc, ale nie lubimy wyrzucania pieniędzy do rowu”. Inny „wielki” myśliciel, brytyjski arystokrata sir Charles Trevelyan był łaskaw zauważyć
„Wielkie zło, z którym mamy do czynienia, nie jest fizycznym złem głodu, ale moralnym złem samolubnych, perwersyjnych i buntowniczych charakterów ludzkich”. Jak często słyszymy tego typu słowa w odniesieniu do najbardziej potrzebujących również obecnie…
________________
Jako, że z muzeum nie mam ciekawych fotek, pozwoliłem sobie połączyć ten wpis z widzianymi tego samego dnia
Klifami Moher. To chyba najbardziej znany symbol irlandzkiej przyrody, w pełni zasługujący na swoje uznanie. Moher to nawet dwustumetrowe klify ciągnące się na kilkukilometrowym odcinku wybrzeża. Dla turystów jest przygotowana wybetonowana, bezpieczna ścieżka, ale chętni mogą wejść na dziki szlak i usiąść na samym brzegu klifu (tylko dla ludzi o mocnych nerwach!). Ostrzeżenia wskazują, że często zdarzają się śmiertelne wypadki z udziałem zbyt śmiałych turystów, mimo tego ryzykantów nie brakuje. Mieliśmy szczęście, bo zwiedzaliśmy klify podczas idealnej, rzadko spotykanej w Irlandii pogody…