Trzeciego dnia wycieczki przyszedł czas na najpopularniejsze miejsce w Izraelu – Jerozolimę. Problem drogich noclegów rozwiązaliśmy wynajmując mieszkanie przez Airbnb w cenie lekko licząc o 40% niższej niż najtańsze hotele. Przy większej liczbie osób szczerze polecam tę formę zakwaterowania w Izraelu. My byliśmy zadowoleni tym bardziej, że mieszkanie znajdowało się jakieś 3 km od Starego Miasta.
Stare Miasto w Jerozolimie to prawdziwa perła. Jest całe otoczone murami (niestety, nie z czasów Chrystusa, ale tureckich, co i tak daje im około 500 lat) i kto wie, czy nie jest to największa starówka z oryginalnymi, zachowanymi w całości murami na świecie. Wewnątrz murów też czas się jakby zatrzymał – większość budynków jest bardzo stara i choć część z nich uległa oczywiście przebudowie, całość pozwala się przenieść w czasie o co najmniej kilkaset lat, a w dużej mierze nawet do czasów Chrystusa.
Nie chciałbym tu powtarzać oczywistości, które są opisane na innych blogach znacznie lepiej niż ja jestem w stanie zrobić, stąd też mój opis ograniczy się bardziej do naszych doświadczeń. Jak powszechnie wiadomo, jerozolimska starówka składa się z czterech dzielnic „zarządzanych” przez cztery grupy etniczno-religijne. My zaczęliśmy zwiedzanie od
Bramy Jaffy i skierowaliśmy się w stronę dzielnicy ormiańskiej, która – choć wspaniała, jest najmniej spektakularna. Powód jest prozaiczny – w dzielnicy ormiańskiej nie ma tak popularnych zabytków, jakie przypadły w udziale pozostałym dzielnicom. Warto jednak wyjść poza
Bramę Syjonu (zwaną także Bramą Dawida), bo tuż poza nią znajduje się m.in. grób króla Dawida oraz Wieczernik. Wieczernik jest miejscem, które od około tysiąca lat utożsamiano z Ostatnią Wieczerzą, choć trudno oczywiście stwierdzić, czy rzeczywiście odbyła się w tym miejscu. Obecnie jest to pusta sala z epoki średniowiecza. Znacznie żywszy jest za to grób Dawida – miejsce pielgrzymek i intensywnych modlitw wielu Żydów. Przez wiele lat, gdy Żydom nie wolno było modlić się przy Ścianie Płaczu, będąc na dachu budynku, w którym znajduje się grób Dawida mogli przynajmniej rzucić okiem na to dla nich najświętsze ze świętych miejsce.
Sercem dzielnicy żydowskiej jest oczywiście sama
Ściana Płaczu, jedyna pozostałość Drugiej Świątyni Jerozolimskiej, zburzonej przez Rzymian na początku naszej ery. Dostęp do ściany jest podzielony na część damską i męską, która w przedziwny sposób integruje się podczas ceremonii, której byliśmy świadkami, i która jak przypuszczamy była ślubem. Część dla kobiet i mężczyzn jest przedzielona niewysokim ogrodzeniem, przez które stojąc na palcach nawet osoby niższego wzrostu mogą spoglądać. I gdy po stronie męskiej odbywały się nieznane mi obrzędy, przy ogrodzeniu stała grupa elegancko ubranych, roześmianych kobiet, ciekawie zerkających na męską stronę. Ta ogólna wesołość mocno kontrastowała z przeraźliwą powagą tego miejsca, w którym modlitewne uniesienie dosłownie wisi w powietrzu i jest szczególnie widoczne w części zadaszonej.
Ściana Płaczu po angielsku nazywana jest Ścianą Zachodnią, co pozwala uświadomić sobie, że właściwa świątynia stała na
Wzgórzu Świątynnym, należącym obecnie do muzułmanów i będącym ich najświętszym miejscem poza Mekką i Medyną. Wejście na Wzgórze Świątynne znajduje się tuż przy jednym z wejść pod Ścianę Płaczu, należy natomiast pamiętać, że dla niemuzułmanów jest ono otwarte tylko rano (do godziny 10) i krótko po południu, pomiędzy 12.30 a 13.30. Niestety, nie ma możliwości zwiedzenia od środka ani przepięknej
Skalnej Kopuły, ani nieco mniej okazałego, choć nawet ważniejszego dla Islamu meczetu Al-Aksa, stojącego w miejscu, w którym według tradycji Mahomet wstąpił do nieba. Dobra wieść jest taka, że nawet w dość niespokojnych czasach eskalacji konfliktu palestyńsko-izraelskiego wchodząc na Wzgórze Świątynne nie czuliśmy szczególnego napięcia.
Główne zejście ze Wzgórza Świątynnego prowadzi wprost na słynną
Via Dolorosa, drogę, którą miał przejść Chrystus od momentu skazania na śmierć do ukrzyżowania. I choć wiadomo, że droga ta na pewno nie biegła w obecnym miejscu, możemy na niej spotkać między innymi „autentyczną” celę, w której miał przebywać (w tym samym miejscu, ale jeszcze piętro niżej znajduje się cela Barabasza) oraz inne miejsca upamiętniające wszystkie stacje Drogi Krzyżowej. Nie mam pretensji do rzekomej autentyczności Via Dolorosa – w końcu chodzi tu bardziej o symbol, niż o określone co do metra miejsca biblijnych wydarzeń, natomiast cała Droga Krzyżowa pozostawia z innych powodów pozostawia nie najlepsze wrażenie – jest do bólu komercyjna, z setkami sklepów oferujących często wątpliwej jakości produkty. Niespecjalnie się też nadaje do przejścia z wózkiem – przenosząc wózek z Martynką przez dziesiątki schodów na wąskiej, stłoczonej uliczce sami się nielicho zmęczyliśmy.
Finałem Via Dolorosa jest oczywiście
Bazylika Grobu Bożego, postawiona w miejscu (i tu historyczne dowody są zdecydowanie mocniejsze), gdzie rzeczywiście po ukrzyżowaniu mogło być złożone ciało Jezusa. Bazylika jest mocno schowana i gdyby nie drogowskazy, bardzo łatwo można ją przegapić. Kościół jest administrowany przez grecki kościół prawosławny i w swoim charakterze jest bardzo surowy. Sam grób jest maleńkim pomieszczeniem, do którego trzeba swoje odstać (znakiem czasu był jednak fakt, że nie stałem dłużej niż 10 minut, co zdecydowanie świadczy o mniejszym zainteresowaniu turystów Izraelem). Najciekawszym elementem bazyliki były dla mnie przepiękne kopuły i malowidła na nich.