Znad wodospadu powędrowaliśmy wzdłuż rzeki Niagara do jednego z najładniejszych miasteczek Kanady, czyli
Niagara-on-the-Lake. Miasto chlubi się tytułem pierwszej stolicy Kanady, choć ten tytuł jest nieco naciągany –było stolicą tzw. Górnej Kanady, obejmującej z grubsza dzisiejsze Ontario w czasach, kiedy o Konfederacji Kanady jeszcze nikt nie myślał. Miasteczko ma wspaniałe położenie w ujściu rzeki Niagara do jeziora Ontario i jest po prostu przepiękne. Można je z grubsza porównać do naszego Sopotu, a jego centrum jest utrzymane w iście pocztówkowym stylu. Idealnie białe domki, pełno starannie utrzymanej zieleni, mieszkańcy pozdrawiający każdego turystę – to wszystko powoduje naprawdę sielankowy nastrój, szczególnie w kontraście do obrzydliwie komercyjnego Niagara Falls. W dodatku z brzegu jeziora Ontario jest piękny widok na wieżowce w centrum Toronto wraz ze słynną CN Tower.
W Niagara-on-the-Lake nie brakuje i polskiego akcentu – cmentarza żołnierzy polskich, którzy szkolili się do walki w I wojnie światowej i zmarli w wyniku grypy hiszpanki. Niestety, dowiedziałem się o tym dopiero po przyjeździe i na miejscu cmentarza nawet nie szukałem.
Znad brzegów Ontario przejechaliśmy nad jezioro Huron, do miejscowości
Wasaga Beach . Wyjazd był trochę przypadkowy, bo wcześniej byłem mocno sceptyczny do tego miejsca. Wasaga Beach jest znana jako największa na świecie słodkowodna plaża, choć ogrom jeziora Huron sprawia, że można się poczuć jak nad morzem. We wrześniu było już ewidentnie poza sezonem i plaża była niemalże opustoszała, ale latem są tam tłumy turystów. I muszę przyznać, że warunki do plażowania są tu wspaniałe – choć piasek jest dość twardy, to jezioro obniża się bardzo łagodnie i można wejść w nie daleko bez moczenia kolan. Adaś, choć normalnie nie lubi wchodzenia do wody, tutaj szybko się rozkręcił i bez strachu wszedł całkiem daleko. Na plaży zaś niestrudzenie ganiał mewy z gromkimi okrzykami „Mewo, nie uciekaj przed Adasiem!”.