Uściślając to, co napisałem w pierwszym poście, nie uważam Pizy za szczególnie wartą podkreślenia w osobnym wpisie, zwłaszcza w porównaniu ze Sieną czy Urbino. W samej Pizie godne uwagi zabytki koncentrują się w obrębie Placu Katedralnego – Piazza del Duomo, pozostała część miasta jest nieciekawa. Poza widokiem słynnej wieży (z absurdalnie wysoką ceną za wejście – 18 euro czy coś, nie skorzystaliśmy), zdecydowanie warto zwiedzić samą katedrę (tu wejście, o ile dobrze pamiętam, darmowe).
Mimo to Piza będzie zawsze będzie nam się dobrze kojarzyć, bo to tutaj Adaś postawił jedne ze swoich pierwszych samodzielnych kroków. No dobrze, takie najpierwsze były w Polsce, ale najwyżej dwa-trzy, zanim wylądował w bezpiecznych ramionach mamy czy taty. Za to we Włoszech rozkręcił się na dobre i kazał się prowadzić za rękę w każdym kościele. W Asyżu niestraszne były mu nawet schody ze stopniami sięgającymi mu powyżej kolan Wiedzieliśmy, że już za chwilę następnym krokiem będzie samodzielne chodzenie i rzeczywiście – w Pizie rozkręcił się na dobre. I jak tu zaprzeczyć, że podróże rozwijają! Od teraz nic już nie było takie samo, choć uczciwie przyznam, że z chodzącym Adasiem życie jest prostsze. W ogóle podróżowanie z rocznym dzieckiem w porównaniu z półrocznym (z czasów Japonii) jest znacznie łatwiejsze. Mam nadzieję, że ta tendencja utrzyma się wraz z dorastaniem, choć przykłady innych tej mojej nadziei nie potwierdzają.
Jak będzie z Adasiem w pełni chodzącym, zobaczymy już od soboty. W kolejnym wpisie uchylę rąbka tajemnicy, tu zapowiem jedynie, że lecimy do kraju bardzo egzotycznego, który na dodatek niepojętym trafem jeszcze nie był na Geoblogu opisywany (swoją drogą to dziwne, że taki niedzielny podróżnik jak ja, jako pierwszy opisuje tu już chyba czwarty kraj). Co więcej, zamierzamy nieco zmienić styl podróżowania. Ale o tym już w kolejnej relacji…