Wyprawa w statystykach przedstawia się bardzo spektakularnie. Przepłynęliśmy prawie 2000 mil morskich (ponad 3,5 tys. kilometrów), i to płynąc przez większość czasu na słabym silniku, wyciągającym średnio około 5-6 mil morskich na godzinę. Najdłuższy nieprzerwany przelot trwał 15 dni bez zawijania do portu – dłuższe przeloty spotyka się w zasadzie wyłącznie w rejsach transoceanicznych, a z naszej niesamowicie doświadczonej załogi tylko jeden uczestnik zaliczył wcześniej dłuższy (właśnie dlatego, że przepłynął Atlantyk z Madery na Barbados).
Barlovento II jako pierwszy w historii jacht pod polską banderą podczas mojego etapu:
- pokonał wzdłuż północnego wybrzeża Rosji drogę od półwyspu Kanin Nos do wyspy Wajgacz,
- wpłynął na Morze Peczorskie,
- przepłynął cieśniny Karskie Wrota i Jugorski Szar i opłynął wyspę Wajgacz.
Neptun bardzo oszczędził żółtodzioba podczas jego pierwszego rejsu. Traf chciał, że sztormową pogodę mieliśmy przez niecałe 8 godzin. W dodatku sztorm rozpętał się po północy, kiedy zszedłem z wachty, a zakończył przed 8 rano, kiedy moja kolejna wachta się rozpoczynała. Bujało znacznie częściej (kilka teoretycznie nietłukących się misek nie zdało egzaminu), ale szczęśliwie nie wtedy, gdy miałem wachtę kambuzową, kiedy takie bujanie najmocniej daje w kość. Przez cały rejs nikt, nawet ja, nie musiał karmić dorszy treścią swojego żołądka, choć tu nieskromnie przyznam, że mam chyba nieco większą niż średnia odporność na chorobę morską.
Żeglarstwo mi się spodobało i nie mam wątpliwości, że jeszcze nie raz będę w ten sposób eksplorował świat. Chciałbym w przyszłym roku zrobić patent jachtowego sternika morskiego, ale z uwagi na śmiesznie mały wymiar urlopu (z czego już ponad połowa zaplanowana) nie wiem, czy to będzie realne. Ale na pewno do tego wrócę.
Chciałbym jeszcze raz ślicznie podziękować współzałogantom, dzięki którym ta wyprawa pozostawi w mojej pamięci wiele pozytywnych wspomnień. Liczę też, że uda mi się z Wami jeszcze nie raz popływać.
_______________________
Chyba najmilszy prezent otrzymałem po powrocie. Nie było mnie przecież całe 4 tygodnie, podczas których w ogóle się nie goliłem i na koniec rejsu byłem bardziej podobny do wilka (morskiego oczywiście :-)) niż do człowieka. Raz z powodu moich ciemnych włosów i sporej brody zostałem nawet przez jednego z Rosjan wzięty za muzułmanina z Kaukazu. Miałem więc uzasadnione wątpliwości, czy mój 10-miesięczny syn mnie pozna. Tymczasem okazało się, że gdy wszedłem do domu popatrzył dziwnie przez kilkanaście sekund, po czym zaczął się niepewnie śmiać, a gdy wziąłem go na ręce i podrzuciłem, rechotał w głos nie mając żadnych wątpliwości, kogo ma przed sobą :-). Zuch chłopak! A ja byłem przy tym naprawdę trochę wzruszony.
Ślicznie dziękuję wszystkim czytelnikom i komentującym. Śledzącym moje relacje śpieszę donieść, że najbliższa podróż już w listopadzie, tym razem całą rodziną w dużo bardziej turystyczne miejsce w Europie. Za to zimą czeka nas egzotyczna podróż w nieco innym, bardziej wymagajacym stylu, ale o tym będzie jeszcze czas napisać.