Gdzie my właściwie popłynęliśmy? Przez cały rejs trzymaliśmy się arktycznego wybrzeża kontynentalnej Rosji, mając nadzieję, że Rosjanie pozwolą nam na lądowanie, może nawet na Nowej Ziemi. Formalnie pływaliśmy więc po wodach terytorialnych należących do Nienieckiego Okręgu Autonomicznego, najrzadziej odwiedzanej jednostki administracyjnej Federacji Rosyjskiej (według Mosttraveledpeople.com jest to w ogóle najrzadziej odwiedzany zamieszkany region świata, choć stosowany przez nich podział jest, delikatnie mówiąc, kuriozalny). W praktyce, Nieniecki OA jest kompletnym bezludziem, z jednym zaledwie miastem (Narian-Mar z kilkunastoma tysiącami mieszkańców). Gdybyśmy potrzebowali pomocy, musielibyśmy liczyć na dobrą wolę jednego ze statków poszukujących ropy naftowej, bo dla śmigłowców byłoby za daleko.
Jak nazwa wskazuje, region ten zamieszkuje naród Nieńców (de facto stanowią oni jedynie ok. 20% ludności okręgu, który zajmując powierzchnię równa połowie Polski liczy zaledwie 40 tys. mieszkańców). Nieńców mieliśmy okazję spotkać dopływając do ich osiedla Warnek na wyspie Wajgacz. Podpłynęli do nas motorówkami, aby za chwilę zrobić zwrot i powrócić do osady. Jako jedyny zdążyłem ich uchwycić na zdjęciu, zresztą dość słabej jakości. Zabudowania osiedla Warnek obfotografowaliśmy o wiele dokładniej.
7 sierpnia, przepływając cieśninę Jugorski Szar, oddzielającą wyspę Wajgacz od kontynentu, przekroczyliśmy umowną granicę między Europą a Azją* i wpłynęliśmy na Morze Karskie. Dla mnie był to szczególny moment, bo spełniłem tym samym jedno ze swoich marzeń, zamykając Małą Pętlę Arktyczną (określenie moje), a więc zwiedzenie Arktyki na każdym kontynencie (Europa, Ameryka Północna i Azja). Do zakończenia Wielkiej Pętli Arktycznej (też określenie moje), czyli osiągnięcia koła podbiegunowego północnego w każdym państwie brakuje mi jeszcze sporo, bo Finlandii, Islandii, Kanady i Stanów Zjednoczonych.
Przy tej okazji, garść przemyśleń na temat bicia rekordów arktycznych. W tym roku mieliśmy aż dwa duże rekordy Polski – wypłynięcie najdalej na północ (nasz jacht Barlovento II na poprzednim etapie) oraz pokonanie Przejścia Północno-Wschodniego (jacht Lady Dana 44) – oraz kilka mniejszych, w tym przepłynięcie po raz pierwszy cieśnin Jugorski Szar i Karskie Wrota, podczas etapu z moim udziałem. Nie chcąc umniejszać osiągnięć ich autorom, pokuszę się o stwierdzenie, że jest to bardziej wyczyn administracyjno-organizacyjny niż sportowy.
Weźmy rekord wypłynięcia najdalej na północ. Wiadomo, że można go pobić jedynie w rejonie Ziemi Franciszka Józefa, gdzie pole lodowe ustępuje najbardziej (w dodatku z powodu zmian klimatu lodu jest coraz mniej, więc i o rekord z roku na rok łatwiej). Ziemia Franciszka Józefa była przez długie lata niedostępna dla obcych jednostek, a do tej pory były tam tylko dwa polskie jachty, z czego co najmniej jeden nie do końca legalnie. A więc rekord rekordem, ale prób jego pobicia było do tej pory niezmiernie mało :) I wcale nie z powodów sportowych, ale raczej z konieczności uzyskania odpowiednich zezwoleń.
Podobnie rzecz się ma z Przejściem Północno-Wschodnim. Przez większość czasu jego przepłynięcie było dla jachtów nieosiągalne nawet nie tyle z powodu barier administracyjnych, co dużego zalodzenia. Od niedawna jednak lody znacznie ustąpiły i Przejście stało się dużo łatwiejsze dla jachtów. Aby je pokonać, potrzeba dziś przede wszystkim dużo pieniędzy (tych właścicielowi Lady Dana 44 nie brak) i trochę szczęścia co do warunków lodowych (wąskim gardłem jest przede wszystkim Cieśnina Wiklickiego, gdzie lody, jeśli w ogóle ustępują, to na krótko i nieregularnie. Lady Dana 44 czekała bodaj 2-3 tygodnie na jej uwolnienie). W kategoriach wyczynu sportowego większym wyzwaniem niż pływanie w Arktyce jest przepłynięcie Cieśniny Drake’a (mówię to na podstawie rozmów z żeglarzami, którzy byli w obu tych miejscach).
*Wersji granicy między Europą a Azją jest bardzo wiele, natomiast są raczej zgodne jeśli chodzi o jej przebieg na Oceanie Arktycznym, nie mam więc wątpliwości, że znaleźliśmy się w Azji.