Oranie morza przez 24 godziny na dobę może się szybko znudzić, zwłaszcza, gdy wieje w twarz (a tak nam wiało przez większość czasu) i trzeba płynąć na silniku. Dlatego też próbowaliśmy jak tylko możliwe urozmaicić sobie czas. Kiedy pewnego dnia wiatr zmienił się na łagodny baksztag (wiatr wiejący z tyłu, najbardziej korzystny do żeglowania), kapitał zarządził postawienie spinakera. Spinaker to specjalny żagiel o bardzo dużej powierzchni, używany wyłącznie w pełnych wiatrach, istotnie zwiększający prędkość jednostki. Powierzchnia naszego spinakera to 80m2, podczas gdy całe pozostałe ożeglowanie jachtu miało 100m2!
Spinakera, za wyjątkiem regat, stawia się rzadko (dla części z naszej w końcu bardzo doświadczonej załogi był to dopiero pierwszy lub drugi raz), bo sporo przy nim roboty. Mimo wszystko już postawiony wygląda wspaniale i daje niesamowitą satysfakcję.
Pisałem już o braku prysznica i problemach z myciem się. Najczęściej radziliśmy sobie tak, że dokładnie wycieraliśmy ciało chusteczkami nawilżanymi, ale to był raczej półśrodek. Dlatego gdy wiatr ucichł zupełnie i słoneczko mile grzało, część z nas postanowiła umyć się bezpośrednio w Morzu Barentsa. Wyglądało to tak, że chętny najpierw wskakiwał do wody, posiedział tam parę sekund, wchodził po drabince na jacht, namydlał się dokładnie i wskakiwał ponownie.
Nie wiem, jaką dokładnie temperaturę miała woda (przypuszczam, że jakieś 4-6 stopni), ale po wskoczeniu do niej przekonałem się, dlaczego człowiekowi w tak zimnej wodzie daje się tylko kilkanaście minut życia*. Czułem się tak, jakby wbijano we mnie tysiące igieł i jedyne, o czym myślałem, to jak najszybciej wejść z powrotem na pokład. Człowiek cały czas się trzęsie i to pewnie jest przyczyną szybkiej utraty energii. Mimo wszystko można było wreszcie poczuć się naprawdę czystym.
________________________________
*Gdyby ktoś z nas wypadł za burtę przy gorszych warunkach pogodowych, jedyne, co by pozostało, to odnotowanie w dzienniku pokładowym ubytku jednego członka załogi. Dlatego przy silniejszych wiatrach poruszaliśmy się po pokładzie przypięci do tzw. lajfliny. Przy lepszej pogodzie szanse na uratowanie były nieco większe, choć wciąż mniejsze, niż 50%.