Pomysł tego wyjazdu chodził mi po głowie od dłuższego czasu. Jako zadeklarowany fan zwiedzania miejsc z listy UNESCO nie mogłem długo bezczynnie patrzeć na całą ich mnogość niedaleko naszej zachodniej granicy. Tym bardziej, że z Warszawy do Berlina wiedzie teraz prosta i szybka droga... Z racji zaawansowanej ciąży żony odpadała zresztą opcja samolotowa. Wykorzystując wolny 15 sierpnia i biorąc tylko dwa dni urlopu zrobił się z tego przyzwoity, 5-dniowy wyjazd, na którym zobaczyliśmy wszystko, co chcieliśmy, w tym aż 13 miejsc z listy UNESCO.
Wyjechaliśmy tuż po 5 rano i na granicy byliśmy już koło 10. Autostrada kosztuje wcale nie tak mało, w związku z tym po polskiej stronie raczej pustki - tylko na odcinku z Warszawy do Łodzi panuje jako taki ruch, od Poznania do granicy można się czuć jak król szosy. Pomimo opłat nie wyobrażam sobie tak długiej jazdy po wąskiej i zatłoczonej dwójce, kiedy jest wygodna i bezpieczna alternatywa.
Na autostradzie jest jedna szczególnie irytująca rzecz - stacje benzynowe. Jest ich mało, ceny dużo wyższe i maksymalny tłok. Trudno w to uwierzyć, ale zatankowanie samochodu trwa około 15-20 minut. Wszyscy chcą to zrobić jeszcze w Polsce, ceny w Niemczech są jednak 10-20% wyższe.