Kolejny dzień nie był zbyt intensywny, miałem zaplanowany krótki (2h) trekking do starej innuickiej osady nad brzegiem fiordu z możliwością zrobienia dłuższej, 4-5h trasy. Oczywiście wybrałem wariant dłuższy, biegnący pod koniec obok niewielkich jezior. Ta końcówka szczególnie mi się dała we znaki z uwagi na ogromną ilość komarów. Nie miałem przy sobie żadnego środka i moje odkryte ręce mocno ucierpiały. Sporo turystów miało moskitiery nakładane na głowę i to wydaje się najlepszy pomysł. Dobrze, że na Grenlandii komary nie roznoszą żadnych świństw...
Przy okazji - jeśli zechcecie wybrać się na Grenlandię lub większość innych regionów polarnych, nie zapominajcie, że powietrze tutaj jest strasznie suche. Usta pękają bardzo szybko i konieczna jest pomadka ochronna. Ja używałem swojej wiele razy w ciągu dnia.
Trasa trekkingowa wokół Ilulissat jest bardzo malownicza, w większości biegnie wzdłuż fiordu i można się do syta napatrzeć na góry lodowe. Znów nie chcę się bawić w opisy, gdy wszystko widać na zdjęciach. Ciekawym punktem było tzw. "urwisko wiedźm" (na pierwszej fotografii), z którego rzucały się Innuitki na tyle stare lub schorowane, że nie mogły już wystarczająco wspomagać swojej społeczności. Życie tutaj było tak trudne, że wioska nie mogła sobie pozwolić na utrzymywanie "bezproduktywnych" osób. Społeczna presja powodowała, że albo rzucały się w przepaść, albo ruszały w pustkowie, aby tam umrzeć z głodu. Dotyczyło to oczywiście również mężczyzn, którzy częściej wybierali ten drugi wariant.
Na trasie są ostrzeżenia, żeby nie schodzić poniżej kilku metrów nad poziom morza. Powodem jest... tsunami, które zdarza się tutaj podobno mniej więcej raz na miesiąc. Takie ogromne, nawet 10-metrowe fale mogą powstać, gdy potężna góra lodowa podzieli się lub odłączy się od lodowca w taki sposób, że jednocześnie przewróci się na bok. Przed taką falą nie ma szans ucieczki, jeśli jesteś zbyt blisko brzegu.
_____________
Końcówka trasy biegła pomiędzy... psimi budami. W Ilulissat jest dużo więcej psów (ponad 5000) niż ludzi (ok. 3500). Psie budy i ich lokatorzy otaczają Ilulissat z każdej strony, oprócz tego jest ich sporo w samym mieście. Oczywiście psy służą tutaj do transportu podczas zimy i są traktowane bardziej jak zwierzęta pociągowe niż domowe. Symbolem miasta (pewnie nie tylko tego), często drukowanym na koszulkach, jest znak "uwaga na psie zaprzęgi" (na zdjęciu).
Utrzymanie zaprzęgu jest sprawą kosztowną i pracochłonną. Standardowo zaprzęg liczy około 10-12 psów, którym codziennie trzeba dawać wodę i mięso lub rybę (podobno można rzadziej, ale wtedy psy częściej chorują na choroby układu pokarmowego). Psy pociągowe są duże i nie ma możliwości trzymania ich pod domem, stąd specjalne strefy poza miastem. Pieski tego typu raczej rzadko szczekają, za to dużo częściej wyją - jak jeden zacznie, następny lubi się dołączyć i mamy niezły koncert. Na szczęście nie było to specjalnie uciążliwe.
Na planie miasta miejsca, w których trzymane są psy, są oznaczone specjalnym kolorem. Przewodnicy radzą, aby nie podchodzić do psów i ich nie głaskać, ale nie atakują one dorosłych. Do połowy lat 70-tych biegały sobie luzem, ale zdarzały się przypadki atakowania dzieci i władze kazały trzymać je na łańcuchach. Atakowanie dzieci wcale nie wynika z agresywności tych psów - choć agresywne są wobec siebie i innych zwierząt - ale z faktu, że bardzo wiele maluchów było ubranych w futra ze skóry foki i psy brały je właśnie za foki.
Choć osobiście uważam psy zaprzęgowe za najładniejsze gatunki, te grenlandzkie nie były szczególnie atrakcyjne o tej porze roku. Wiele z nich latem traci na wadze i gubi sporo sierści.