Główną atrakcją dnia był wieczorno-nocny rejs wokół ujścia fiordu lodowego Ilulissat (ang. Ilulissat Icefjord), który jest bodaj najbardziej znanym fiordem na świecie - a już na pewno najbardziej znanym fiordem lodowym. W 2004 r. został wpisany na listę UNESCO. Sam fiord, na długości około 50 km, jest cały wypełniony górami lodowymi i pokruszonym lodem z lodowca Sermeq Kujalleq, najbardziej produktywnego na półkuli północnej. Źródła podają jego tempo przyrastania na od 20 m do 50 m dziennie (na miejscu słyszałem od przewodników wartości 40m - 50m). Tak, mówimy o przyroście DZIENNYM!
Można sobie wyobrazić jak wielką masę lodu uwalnia codziennie lodowiec - z grubsza właśnie tyle gór lodowych spływa codziennie do Atlantyku. Samego lodowca (50 km wgłąb lądu) nie można zobaczyć ani z łodzi, ani pieszo - jedyny sposób to wynajęcie helikoptera. Przyjemność jest dość kosztowna (ponad 1500 PLN za 2h) i nie skorzystałem. Wystarczyło mi obejrzenie z bliska gór lodowych - chyba najwspanialsze doświadczenie podczas całego pobytu na Grenlandii.
Rejsy są organizowane codziennie o dwóch porach - w środku dnia i w środku nocy. Oczywiście, z uwagi na dzień polarny, w obu porach jest tak samo widno, ale moim zdaniem zdecydowanie lepiej jest wybrać się na rejs nocny. Słońce stoi wtedy sporo niżej i ładniej oświetla góry lodowe. Nie będę opisywał wrażeń - zdjęcia mówią same za siebie.
Podczas rejsu spotkałem sympatyczne małżeństwo Rosjan, którzy byli już prawie wszędzie na dalekiej północy i południu - drugi raz na Grenlandii, dwukrotnie Antarktyda, Alaska, północna Syberia i biegun północny. Strasznie im zazdroszczę, ale zdaję sobie sprawę, że na takie wycieczki trzeba najpierw zostać milionerem.