Choć Kastrup nie jest może najbardziej funkcjonalnym lotniskiem (do toalet z terminala trzeba schodzić po schodach lub czekać na windę), kontrola bezpieczeństwa przebiega błyskawicznie - wolnych jest tyle stanowisk, że czeka się około trzech minut. Lot liniami Air Greenland (monopolista na tym połączeniu, co niestety przekłada się negatywnie na ceny) trwał ok. 4,5h i przebiegł bez większych historii. Miałem miejsce przy oknie i mogłem podziwiać wspaniałe widoki - najpierw góry Islandii, potem to, na co czekałem - pokrywę lodową Grenlandii. Lądolód w tym miejscu ma około 500 - 600 km długości, było więc na co patrzeć. Na pierwszy rzut oka widać samą biel - i to taką, że trzeba w samolocie założyć okulary przeciwsłoneczne, bo aż bolą oczy - ale przy dokładniejszym przyjrzeniu się można zauważyć, że pokrywa wcale nie jest jednorodna.
Kangerlussuaq (wymowa innuicka to mniej więcej Ganger - slus - suag, a więc dodają w środku jedno s, którego nie ma w formie pisanej) to malutkie miasteczko (500 stałych mieszkańców), posiadające największe lotnisko pasażerskie na Grenlandii, jedyne zdolne przyjmować duże samoloty pasażerskie. Tym samym Grenlandia jest chyba jedynym krajem, którego główne lotnisko znajduje się poza stolicą lub największym miastem. Przyczyna tego faktu jest dość prosta - lotnisko zostało wybudowane przez armię USA podczas II wojny światowej, kiedy to Dania, zajęta przez wojska Hitlera, straciła na jakiś czas kontrolę nad Grenlandią. Ówczesna technika często nie pozwalała na bezpośrednie przeloty międzykontynentalne, a Grenlandia była świetnym miejscem na międzylądowanie. Armia USA używała lotniska do 1992 r. i dopiero od tego czasu było ono w stanie przyjmować loty cywilne na większą skalę. Obecnie pamiątką po pobycie Amerykanów są nieużywane stacje radarowe.
Wybór Kangerlussuaq na większe lotnisko był nieprzypadkowy - to miejsce odznacza się podobno niewiarygodną wprost pogodą, z wielką ilością dni słonecznych. Położone jest przy fiordzie, z dala od otwartego morza. Pogoda nie zawiodła nas podczas przyjazdu - było prawie 20 stopni i nieco zachmurzone niebo. Słoneczna pogoda utrzymywała się za to przez cały mój pozostały pobyt na Grenlandii i tylko przez jeden dzień niebo było zachmurzone.
Pierwszy dzień był niezbyt intensywny i miałem mnóstwo czasu wolnego. Wybrałem się na hiking na pobliskich wzgórzach (górach? - różnica poziomów była naprawdę duża). Widoki wspaniałe - góry, łąki pokryte porostami i rzadką trawą, a pod horyzontem groźny widok lądolodu, na którym praktycznie nie ma życia.
W okolicy występuje niewielkie stado piżmowołów (ang. muskox), które jednak dość trudno wypatrzyć - podczas ostatnich dwóch tygodni były widziane tylko raz. Miałem za to szczęście i widziałem lisa polarnego, który - niezgodnie z powszechnymi wyobrażeniami - był cały czarny. Miałem za to okazję spróbować mięsa woła piżmowego podczas wieczornego barbecue. Mięso nie smakowało mi, ale na pewno wpływ miał sposób podania, bo było prawie kompletnie zimne. Podczas barbeque piłem najdroższe piwo w życiu, za 0,4l zapłaciłem 65 DKK / 38 PLN. Na szczęście piwo było produkowane na miejscu i było bardzo smaczne.