Pogoda nie zawiodła po przylocie do Kopenhagi - nieco poniżej 20 stopni i bez opadów (niewielki deszcz dopadł mnie później). Miałem wolny cały dzień i postanowiłem go wykorzystać na zwiedzenie dwóch pobliskich miejsc z listy UNESCO - zamku Kronborg i katedry w Roskilde i spędzenie pozostałego czasu w Kopenhadze.
Komunikacja w Danii jest niezwykle łatwa – dworzec kolejowy jest na terminalu 3 na lotnisku, ceny jak na Danię też nie przerażają (109 DKK / 63 PLN) za bilet na ponad 8 stref. Bilety kupuje się w automatach, z tym, że na lotnisku można je kupić w kasie, ale np. w Helsingorze nie widziałem innej możliwości niż automat.
Po półtoragodzinnej podróży przybyłem do Helsingoru. Helsingor każdy zna z pewnej popularnej lektury – to Elsynor, w którym toczy się akcja „Hamleta” Szekspira. Sam zamek Kronborg wpisany na listę UNESCO powstał znacznie później niż akcja dramatu, bo w XVI w. Zamek jest położony tuż przy cieśninie Sund, nazwanej przez Duńczyków Oresund (niektórzy twierdzą, że to od ore, czyli pieniędzy pobieranych od statków za przepłynięcie cieśniny). Zamek Kronborg służył m.in. zabezpieczeniu interesów Danii w cieśninie. Dania miała prawo do pobierania opłat za przepłynięcie cieśniny aż do 1857 r.
Sam zamek robi duże wrażenie od zewnątrz. W środku nie jest już tak spektakularny, część udostępniona do zwiedzania jest umiarkowanie ciekawa. Bardzo interesujące są za to podziemia, które są oświetlone tylko częściowo – turysta zaopatrzony w latarkę ma szansę zobaczyć o wiele więcej niż to jest standardowo przeznaczone.
Kolejnym przystankiem było Roskilde – miasto kojarzone przede wszystkim ze słynnym na cały świat festiwalem rockowym. Festiwal skończył się parę dni wcześniej i Roskilde wróciło do swojego zwyczajnego rytmu małego miasteczka. Katedra, będąca przez wiele wieków najważniejszym kościołem Danii, jest główną atrakcją turystyczną miasta. Pochowana jest w niej większość władców tego państwa.
Jako, że niosłem prawie 20-kilogramowy duży plecak i 5-kilowy mniejszy, po Roskilde czułem już solidne zmęczenie. Do zmroku było jeszcze trochę czasu, który spędziłem na włóczenie się po Kopenhadze. Oczywiście nie byłem w stanie zobaczyć całego miasta, ale mimo to zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie. Sami Duńczycy twierdzą, że Kopenhaga jest właśnie bardziej miastem do połażenia niż oglądania konkretnych zabytków.
Lot na Grenlandię miałem następnego dnia rano, w związku z czym postanowiłem spędzić noc na lotnisku. Zachęcony komunikatami, że Kastrup jest cichym lotniskiem, byłem spokojny o sen. I rzeczywiście, komunikatów o lotach nie podawano przez głośniki, za to co 15 minut do późnej nocy puszczali „security announcements”. Pomimo tego parę godzin snu udało mi się wyrwać.