Wreszcie na miejscu

Po kolejnym 10-godzinnym locie dotarliśmy na główne lotnisko Fidżi w Nadi. Od razu uderzył nas przyjemny kontrast pogodowy w porównaniu z mroźnym Seulem - było koło 25 stopni. Najpierw jednak musieliśmy przejść prześwietlanie bagażu - obowiązuje zakaz wwozu produktów żywnościowych.



Zgodnie z poradą kolegi nie braliśmy pieniędzy na wymianę, licząc na tamtejsze bankomaty. I oczywiście, bankomaty były, chociaż irytujący był limit 200F$ (około 400 zł), co w tamtych warunkach nie jest dużą sumą (tyle mniej więcej kosztuje doba w hotelu z wyżywieniem dla dwóch osób). Podobno kłopoty z wypłatą mają posiadacze Mastercard, my mieliśmy Visę i żadnych problemów.



Na lotnisku odebrała nas przedstawicielka agencji turystycznej, z którą kontaktowałem się przed przylotem i od której odbieraliśmy vouchery na łódź i pobyt w hotelu. Musieliśmy spędzić noc w Nadi (promy na wyspy odpływają codziennie o 8.30 rano), dlatego zarezerwowała nam nocleg. Potem okazało się, że trochę z nas zdarła, 190F$ za pokój bez wyżywienia to co najmniej lekka przesada. Hotel (Mercure) był raczej średni, ale miał za to basen, z którego skorzystaliśmy.



Uwaga dla podróżujących - na Fidżi obowiązują specjalne wtyczki - takie jak angielskie, ale znacznie mniejsze. Oczywiście w hotelach można dostać przejściówki, ale my zaopatrzyliśmy się we własną w miejscowym supermarkecie (około 1,5F$).



Pierwszy dzień był raczej krótki, już koło 17-18 zasnęliśmy - nic dziwnego, skoro przez ostatnie trzy noce spałem w sumie około 4 godziny. Plus tego niewyspania był taki, że pospaliśmy się smacznie i w ogóle nie dotknął nas jet lag - a to przecież 12 godzin różnicy!

Komentarze (0)