Od razu po przybyciu do Hanoi wykupiliśmy dwudniową wycieczkę do zatoki Ha Long, chyba najsłynniejszej atrakcji Wietnamu. Zaokrętowaliśmy się na statek z ciekawym towarzystwem – parą Niemców oraz małżeństwem chilijsko-hiszpańskim, będącym w rocznej (sic!) podróży. Wieczorem towarzystwo się zwiększyło o grupę wolontariuszy pracujących w Indonezji, będących właśnie na wakacjach. Trafiliśmy na świetnego kucharza, ale słabego przewodnika, który ciągle nas popędzał.
Sama zatoka jest naprawdę piękna i będąc w Wietnamie nie można jej ominąć. W międzyczasie zwiedziliśmy kolejną jaskinię (tym razem zdjęcia wyszły dużo lepiej), która, choć nieporównywalna z Phong Nha, też robiła wrażenie. Mieliśmy też okazję popływać sobie kajakiem (moja żona o mało nie dostała zawału, ale dobrze jej tak za brak zaufania do umiejętności męża) i poskakać z dachu statku do morza - poza mną znalazła się tylko dwójka śmiałków, ale po szkole w Da Lat taki skok to była pestka. Darowaliśmy sobie za to pływającą wioskę, której mieszkańcy ponoć cały rok spędzają na wodzie. W wiosce są sklepy i nawet szkoła dla dzieci. Mimo wszystko nie mogę się oprzeć wrażeniu, że takie miejsca istnieją głównie dla turystów.