Kolejny dzień upłynął na podróży do Phnom Penh. Pierwsze spotkanie z azjatycką nielotniczą komunikacją zbiorową było bardzo zachęcające. Autobus (6 godzin drogi) był bardzo wygodny. Krajobrazy za oknem trochę się zmieniły, można było zobaczyć prawdziwą kambodżańską prowincję z domami na palach, w których jedynym meblem był hamak. Co do jakości dróg w Kambodży, to osoby tak je krytykujące nie zawsze mają odniesienie do innych, teoretycznie bardziej cywilizowanych krajów. W porównaniu np. z Armenią albo większością dróg syberyjskich ta wydawała się autostradą (rzecz jasna, nie pod względem szerokości, ale jakości nawierzchni).
Do Phnom Penh dotarliśmy koło 14, a o 15 byliśmy zakwaterowani w hostelu w samym centrum miasta, przy centralnym placu miasta, tuż obok Pałacu Królewskiego (Noura Hostel, 15$ bez śniadania za 2 osoby). Wykorzystaliśmy wolny czas na zwiedzanie Pałacu Królewskiego ze Srebrną Pagodą, a potem poszliśmy na największą wyżerkę podczas wyjazdu. Na pierwsze danie żabie udka, na drugie kaczka z owadami (tu akurat owady były najsmaczniejszą częścią, nie żartuję!). Moja żona też zamówiła nowość jak na swoje możliwości – przyprawioną surową wołowinę. Całość plus soki i 2 litry piwa kosztowała nas jakieś 7$.