Ulegliśmy pełnym zachwytu opisom i wybraliśmy się na wschód słońca do Angkor Wat. Hm, kolejnego zachwycającego opisu nie będzie. Tłumy (naprawdę tłumy!) turystów, a widok zdecydowanie przereklamowany, no i trzeba się zwlekać o piątej rano. Plus jest taki, że o piątej temperatura jest zdecydowanie przyjemniejsza.
Tym razem wróciliśmy do hotelu bardzo wcześnie, bo koło południa, ale zmęczeni za cały dzień. Naszą popołudniową rozrywką stał się hotelowy basen (jak się cieszyliśmy, że wzięliśmy taki hotel!). Po południu wybraliśmy się na miejscowy targ. Na miejscu do kupienia pływające, pełzające i kroczące żywe owoce morza, egzotyczne owoce, mięso różnych rodzajów (tych najbardziej interesujących mnie jednak nie było, o czym w kolejnych notkach) oraz żywe dzieci (a może one tylko spały na tych ladach? Oceńcie sami :-)).
Na koniec sprezentowaliśmy sobie kolejny masaż, tym razem… rybkami. Płacisz dwa dolary, w cenie dostajesz browara w rękę, zanurzasz nogi w basenie z tysiącem rybek i robisz za ich pokarm. Rybki dopadają do nóg i obgryzają stary naskórek, łaskocząc cię na potęgę. Po dwóch (ja) lub dziesięciu minutach (żona) byliśmy przyzwyczajeni i zabawa była przednia.