Zacząłem zwiedzanie z samego rana, już przed 8 meldując się przed bramą cytadeli
Thang Long, jedynego wpisu na listę UNESCO w Hanoi. Cytadelę „zaliczyłem” już podczas pierwszej podróży w 2011 r., ale nic a nic z niej nie pamiętałem. Prawdopodobnie 14 lat temu można ją było zobaczyć tylko z zewnątrz, bo służyła celom militarnym. W międzyczasie coraz więcej elementów udostępniano zwiedzającym, aż wreszcie dostępna jest w zasadzie cała. Thang Long to wietnamskie „zakazane miasto” – stąd przez wieki wietnamscy imperatorzy rządzili krajem (z wyjątkiem czasów, gdy stolica była w Hue oraz tych dziesięciu lat z okresu dynastii Ho, o których pisałem wczoraj). W 1945 r. odbyła się tu uroczystość zdjęcia flagi francuskiej i podniesienia wietnamskiej, tutaj świętowano zwycięstwo pod Dien Bien Phu kończące wojnę z Francją, oraz porozumienia pokojowe z USA jednoczące kraj. W czasie wojny mieścił się tu sztab generalny, a bunkry z tej epoki można zwiedzać.
O 10.00 byłem już po drugim tego dnia prysznicu (ach te upały!) i zamówiłem Graba do położonej jakieś 40km od Hanoi
Pagody Bo Da. Coś mnie podkusiło, żeby wziąć mototaxi. Błąd, wielki błąd. A drugi błąd to pozostanie w koszulce z krótkim rękawem. W rezultacie po 90 minutach dojechałem obolały i spalony słońcem. To jest zdecydowanie za długi dystans na skuter, a czekała mnie potem jeszcze godzinna podróż na lotnisko – tutaj przynajmniej założyłem bluzę.
Sama pagoda jest częścią najnowszego wpisu na wietnamską listę UNESCO
Yen Tu. W ramach wpisu wpisanych jest 12 miejsc, związanych z buddyjską szkołą
Lam Zen - jedyną prawdziwie wietnamską sektą w ramach buddyzmu. Wpis obejmuje przede wszystkim miejsca kultu, których przedstawicielem jest pagoda Bo Da. Na miejscu byłem zupełnie sam, nie było ani jednego turysty krajowego ani zagranicznego. W klasztorze buddyjskim byli ludzie, ale kompletnie niezainteresowani zwiedzającym. Obszedłem wszystkie budynki, podziwiając wspaniałe kompozycje ogrodowe oraz oglądająć pagody, z których wszystkie, poza jedną (za to najstarszą i najcenniejszą) były zamknięte. Przy buddyjskich pagodach nie jest to problem, bo przez szczebelki można wszystko dobrze zobaczyć.
Zwiedziwszy pagodę Bo Da po raz kolejny skompletowałem wietnamską listę UNESCO. Pierwszy raz dokonałem tej sztuki w maju 2011 r., ale już jakieś dwa miesiące później wpisano na listę Cytadelę Dynastii Ho, a potem jeszcze dwa kolejne miejsca. W 2011 miałem na koncie zaledwie 34 miejsca, dzisiejsze Yen Tu było moim miejscem nr 754. Ogromnie długą drogę przebyłem przez te 14 lat, a zaczęło się to właśnie od Wietnamu i jego zabytków.
W porę uciekłem od zabójczego tajfunu Ragasa, który do Hanoi ma dotrzeć w piątek. Gdybym nieco inaczej poukładał plan wycieczki, mógłbym mieć spore kłopoty. Tymczasem siedzę sobie bezpiecznie w lotniskowym hotelu kapsułowym w Kuala Lumpur, a jutro rano lecę jeszcze dalej od tych niepomyślnych wiatrów.