Air Arabia to nie jest jakaś wybitnie prestiżowa linia, ale najważniejsze, że oba loty punktualne – przyleciałem zarówno do Szardży, jak i Islamabadu idealnie o czasie. W Islamabadzie wyszedłem z samolotu jako jeden z pierwszych i pierwszy ustawiłem się do kolejki po stempelek. Pogranicznik nawet nie chciał oglądać wizy, zainteresowało go tylko miejsce urodzenia (zapewne interesował się czy aby nie w Indiach), przybił stempel i wszystko. A propos formalności, to od jakiegoś czasu Polacy korzystają z bezpłatnej e-wizy. Trwa to parę dni i pytają jedynie o potwierdzenie rezerwacji hotelowej (wystarczy na pierwszą noc).
Na lotnisku czekał już na mnie envoy NomadMania Jahangir – jedyny naprawdę aktywny użytkownik NomadMania z Pakistanu. Jahangir zwiedził kilkanaście krajów, chciałby zdecydowanie więcej, ale, jak sam mówi, jest posiadaczem jednego z najgorszych paszportów na świecie. Nawet prowadzi o tym blog. Obecnie posiada nieźle prosperującą firmę wynajmującą przestrzeń biurową młodym informatykom (zwiedziłem, a jakże).
Jahangir obwiózł mnie po mieście i poza nim. Zaczęliśmy od położonej jakieś 40 km od miasta
Stupy Mankiala z II w. n.e. Ze stupą związana jest legenda o księciu Sattwie, jednej z wczesnych inkarnacji samego Buddy, który rzucił się z klifu, aby nakarmić tygrysicę, która z głodu chciała zjeść swoje potomstwo. Jak na buddyjski obiekt w muzułmańskim przeważnie kraju stupa prezentuje się dobrze i jest regularnie czyszczona, ostatnio dzięki wysiłkom lokalnych biznesmenów.
Wracając do stolicy Pakistanu mogłem podziwiać to miasto, piękne jak żadne inne w tej części świata. Islamabad został założony w latach 60-tych XX w. jako miasto idealne, zaprojektowane przez greckiego architekta Konstandinosa Doksiadisa. Chłop miał łeb a Pakistańczycy go na szczęście posłuchali, bo to co stworzył, jest naprawdę przyjemne. Islamabad jest podzielony na prostokątne dystrykty, między którymi można się poruszać wielopasmowymi drogami bez sygnalizacji świetlnej. Każdy dystrykt tonie w zieleni, a jego centralną częścią jest merkazi, czyli centrum komercyjne. W mieście nie mogą poruszać się tuk tuki ani wozy konne (zakaz nie jest chyba ściśle przestrzegany, przynajmniej raz widziałem bidkę ciągniętą przez konia). Nie ma tu praktycznie korków (no dobra, była sobota, ale wedle słów Jahangira nie zdarza się to też w dni pracujące). Całość daje wrażenie uporządkowania, nieznanego w tej części świata.
Minusem Islamabadu jest to, że (znów według słów Jahangira) nie ma tu prawie atrakcji turystycznych. Symbolem miasta jest
Meczet Faisala ufundowany przez poprzedniego króla Arabii Saudyjskiej, piąty lub szósty największy meczet świata. Byłem tam akurat w porze modłów, więc wszystko było otwarte i pięknie oświetlone.