Drugi wyjazd do Japonii za nami. Pierwszy raz z 6-miesięcznym Adamem był dla nas absolutnie niezapomnianym przeżyciem, w dużej mierze dzięki reakcji Japończyków na naszego bobasa. Podczas drugiego nie było już takiego efektu zaskoczenia, ale podtrzymuję swoją opinię o Japonii jako moim kraju numer jeden. 12 lat temu Japonia była trochę innym światem – każdy miał w ręku smartfon, który w Polsce nie był jeszcze tak popularny. Teraz nie zauważyliśmy takiego zaawansowania w czymkolwiek, ewidentnie Japonię doganiamy. Nie zmieniło się jedno – Japończycy to najmilsi ludzie na świecie, ujmująco grzeczni i pomocni. Bardziej to było widać podczas pierwszej podróży, kiedy używaliśmy tylko transportu publicznego. Ale i teraz przy podróży autem ujmowała mnie postawa pracowników stacji benzynowych – wyskakiwali ze swoich kanciap, przyjmowali kartę, tankowali paliwo, po czym stojąc na baczność czekali, aż mogą się ukłonić przy naszym odjeździe. Tego nie doświadczysz nigdzie indziej na świecie.
Co do jazdy autem, Japonia to bardzo przyjemny kraj. Drogi są przeważnie dobre, limity prędkości wprawdzie niskie, ale nikt ich nie przestrzega. Google maps pokazywało jakieś fotoradary, ale mam nadzieję, że żaden mnie nie trafił, żadnego błysku w każdym razie nie zauważyłem.
Przejechaliśmy po Japonii ponad 3200 kilometrów w 7 dni, w dużej mierze po płatnych drogach (wyliczyło mi 39 płatnych odcinków). Za to wszystko zapłaciłem 57800 jenów, czyli jakieś 1460 zł, średnio wyszło więc ponad 200 zł za dzień. Paliwo jest tanie (jakieś 4,2 zł za litr), samochody małe i oszczędne. Na paliwo wydałem jakieś 30 tys. jenów, czyli mniej niż 800 zł. W sumie transport z wynajęciem samochodu kosztował nas mniej, niż 3500 zł. JR Pass na tydzień dla całej rodziny to koszt 4600 zł, a i tak trzeba by było płacić za koleje czy autobusy, których JR Pass nie obejmuje.
Jak już pisałem, Japonia jest krajem tanim. Przyjechaliśmy tu w ostatnim momencie, zanim Adam skończył 13 lat i byłby w hotelach traktowany jak dorosły. Przez to zawsze mieliśmy jeden pokój i wprawdzie musieliśmy trochę się ściskać na połączonych 130-centymetrowych łóżkach, ale za noclegi płaciliśmy około 10 tys. jenów, czyli 260 zł. Zawsze były też zniżki dla dzieci, te poniżej 13 roku życia płaciły zazwyczaj 50% albo i mniej ceny za dorosłego.
Było krótko (tylko tydzień), ale bardzo intensywnie. Zwiedzaliśmy miejsca poza utartym szlakiem i tylko w Nikko oraz pod górą Fudżi spotkaliśmy tłumy turystów. Polaków spotkaliśmy tylko raz w Nikko.
Tym razem dam Wam dłużej odpocząć od moich relacji. Planuję jeszcze krótki wypad w wakacje w jedno z najtrudniejszych miejsc z listy UNESCO w Europie. Wyjazd, który będę relacjonował, nastąpi najprawdopodobniej dopiero we wrześniu. Ale czy na tym rządzonym przez szaleńców świecie czegokolwiek możemy być pewni?