Przyszedł czas na kolejną podróż. Po 11 latach wracam do
Kanady, tym razem w miejsca dużo mniej znane niż podczas pierwszej podróży.
11 lat… Szmat czasu… Podczas
wcześniejszej podróży Adam miał niecałe dwa lata, Martyny jeszcze nie było na świecie. Pamiętam, że mimo młodego wieku był tak rozwinięty w mówieniu, że w zasadzie można było z nim normalnie rozmawiać. A tak w ogóle, to etapy rozwojowe dzieci pamiętamy przez pryzmat podróży. Pierwsze kroki Adam postawił
we Włoszech, Martyna straciła pierwszy ząb w (nieopisywanej tutaj) podróży do Hiszpanii w 2021 r. Kolejny argument, żeby podróżować z dziećmi.
W tę podróż nie zabieram jednak rodziny. Lecę z Piotrkiem, z którym byliśmy wcześniej w Turkmenistanie, Afganistanie i paru innych miejscach. Logistyka i tym razem leżała po stronie Piotrka, za co jestem mu mocno wdzięczny, bo w pracy zawodowej mam solidne przeciążenia.
Lecimy na
Nową Fundlandię, szesnastą największą wyspę świata o powierzchni jednej trzeciej Polski. Nowa Fundlandia leży średnio rzecz biorąc niżej niż Polska, ale z uwagi na zimny Prąd Labradorski jest tu przez cały rok znacznie chłodniej. Połowa maja to nie jest najlepszy okres na podróże tam, sezon zaczyna się od połowy czerwca. Nie jestem pewien czy uda nam się zobaczyć wszystko, co chcemy, więc trzymanie kciuków będzie wskazane. A poza samą Nową Fundlandią szykujemy jeszcze wyskok w miejsce znacznie rzadziej odwiedzane. I nie chodzi tu o francuskie terytorium Saint Pierre i Miquelon, które odgadła Marianka w zagadce na koniec poprzedniej podróży…
PS Nowa Fundlandia to chyba najczęściej przekręcana w Polsce nazwa geograficzna na świecie. Nagminnie powtarza się określenie Nowa Funlandia. A to przecież nie Nowa Kraina Zabawy, ale właśnie Nowo Odkryta Ziemia, jak zatytułowałem niniejszą podróż.