Dzień nie obfitował w wiele atrakcji. W zasadzie zwiedziliśmy tylko jedno miejsce, ale o niewątpliwej wartości historycznej. Wskutek opieszałości naszego kierowcy dopiero przed 10.00 dotarliśmy do ruin
Dholaviry. Powinniśmy tam być o 8.30, uniknęlibyśmy tłumów oraz niemiłosiernego upału (o 8.30 było 27 stopni, o 10.00 już koło 34). Obchody diwali ściągają do takich miejsc niesamowicie dużo lokalnych turystów.
Mniejsza o to. Dholavira jest na tyle rozległa, że mimo tłumów nikt na siebie nie wpadał. Miasto było jednym z głównych ośrodków tzw.
kultury harrapańskiej albo bardziej opisowo
cywilizacji doliny Indusu. Cywilizacja ta była jedną z czterech najważniejszych cywilizacji epoki brązu, równorzędną Chinom, Mezopotamii czy Egiptowi. I zaskakuje, że świadomość tej cywilizacji jest z pewnością najniższa, przynajmniej jeśli chodzi o polskie społeczeństwo. Mało się o niej uczy w szkole (pamiętam dobrze, w końcu niedawno przerabialiśmy wspólnie z Adamem IV i V klasę :)). Została też najpóźniej odkryta, dopiero w I połowie XIX w., a 100 lat potem odkryto najważniejsze jej miasto, Mohendżo-Daro w Pakistanie.
Dholavira była jednym z pięciu najważniejszych miast tej kultury. Zachowało się całkiem sporo, choć patrząc na wspaniałe mury trudno określić, jak głęboko poszła tam rekonstrukcja. Poza imponującą cytadelą zachowały się m.in. oryginalne zbiorniki na wodę – rzecz kluczowa w tym niezwykle niesprzyjającym klimacie. Całkiem sporo wydobyto w Dholavirze artefaktów – część z nich prezentowana jest w przyzwoitym miejscowym muzeum.
Dalsza część dnia to po prostu droga powrotna do Ahmedabadu, przerwana zdjęciami wspaniałych flamingów i innego ptactwa wodnego. Przybyliśmy tam już po zmroku, ale nasz kierowca pokazał nam trochę historycznego, wpisanego na listę UNESCO centrum. Niestety z konglomeratu religii otwarte były tylko meczety – wśród nich wspaniały
Sidi Said z XVI w., obok którego jest słynna restauracja. Słynna, bo stoliki ustawione są tuż obok grobów. Wypiliśmy tam herbatkę, więc mogłem tę osobliwość uwiecznić na zdjęciach. Zwiedziliśmy jeszcze rozległy
Meczet Piątkowy, groby Ahmeda Szacha i jego żon, potężne bramy miejskie, i mogliśmy z czystym sumieniem odhaczyć unescowy Ahmedabad. Jeszcze tu kiedyś wrócę, miasto z pewnością zasługuje na więcej niż wieczorny spacer.
PS Jest i coś dla forumowych kociar.