Trochę się obawiałem dzisiejszej wycieczki do
Parku Narodowego Andasibe. To w końcu ten sam ekosystem, co widziana parę dni wcześniej Ranomafana, podobne zwierzęta… Okazało się, że niepotrzebnie. W zasadzie poza kameleonami nie widzieliśmy żadnych zwierząt, które się powtarzały. Widzieliśmy za to kilkanaście nowych, a nasz trekking – dużo mniej wymagający niż ten w Ranomafana – okazał się bardzo przyjemny.
Wystartowaliśmy bardzo późno, bo około 9.00 i wybraliśmy trasę długą, która miała zająć trzy do czterech godzin, faktycznie zajęła trzy i pół. Wstęp z przewodnikiem kosztował 70k ariary (zależnie od długości trasy), więc za naszą czwórkę wyszło 280k (przypomnę, około 280 zł).
Rozpocznę od zdjęcia gekona z rodzaju uroplatus (prawdopodobnie płaskogon wielki), największego chyba mistrza kamuflażu, jakiego do tej pory widzieliśmy. Czy komuś się uda znalezienie go na zdjęciu? Na wszelki wypadek na końcu zamieszczam to samo zdjęcie z podpowiedzią, jak również kilka innych zdjęć tej wspaniałej jaszczurki. Wypatrzyć ją niemal nie sposób, naszemu przewodnikowi udało się to dwukrotnie, co – jak sam przyznał – praktycznie się nie zdarza podczas jednego trekkingu.
Tym razem lemurów widzieliśmy tylko dwa rodzaje – przede wszystkim indrisa krótkoogonowego, krytycznie zagrożonego największego lemura świata. W Andasibe indrisy występują dość często i choćby z racji rozmiarów najłatwiej je zobaczyć. Widzieliśmy je dwa razy, z czego po raz drugi to ja, a nie przewodnik, zauważyłem je pierwszy. Do tej pory pękam z dumy :)
Poza indrisem widzieliśmy jeszcze maki brązowego (black face brown lemur). Żadnego z gatunków widzianych wcześniej w Ranomafana tu nie spotkaliśmy.
Spotkaliśmy za to kilka innych gekonów, kraby i żabki stanowiące ich pożywienie, a przede wszystkim jedno z moich marzeń – madagaskarskiego boa naziemnego. Leżał sobie zwinięty trawiąc jakiegoś kolczastego zwierzaka.
Podsumowując – wspaniała wizyta w pięknym parku, dostępnym ze stolicy nawet jako jednodniowa wycieczka (droga zajmuje 3h w jedną stronę).