Końcówka wczorajszego dnia była nieco mniej szczęśliwa. Przyszedłszy do pokoju po południu dzieci zauważyły sporego pająka. Oczywiście tatusiowi przypadło zadanie pozbycia się go, co chcąc nie chcąc musiał uczynić. Poddenerwowanie jednak zostało i dzieci przez cały wieczór już tylko jęczały. A na dodatek zgodnie z prawem Murphy’ego podczas kolacji wleciał nam na stół ogromny żuk, przewrócił butelkę z piciem i spadł do góry nogami. Potem cały wieczór najmniejszy hałas ze dworu powodował nerwową reakcję. Piszę takie rzeczy, żeby pokazać, że podróże z dziećmi to nie zawsze pełna sielanka. Przychodzą też momenty trudniejsze, gdzie padają słowa Adama, że to jego ostatnia podróż do tego typu krajów. Martyna jakoś lepiej to znosi.
Dzisiaj niewiele było do opisywania – musieliśmy po prostu powtórzyć tę okropną drogę sprzed dwóch dni. Tym razem nieco bardziej skupiłem się na robieniu zdjęć, więc kilka zamieszczam poniżej. Przybyliśmy do Morondavy o tyle wcześniej, że udało się pospacerować po bardzo zatłoczonej w niedzielne popołudnie plaży.
Naszła mnie wczoraj refleksja, że Madagaskar to najprzyjemniejszy z najbiedniejszych krajów świata. Inne w tej kategorii (Sudan Południowy, Burundi, DRK, Republika Środkowoafrykańska czy Niger) są jednak znacznie mniej przyjazne. Powstaje pytanie dlaczego Madagaskar jest tak biedny. W porównaniu do swoich konkurentów o tytuł najbiedniejszego cieszył się względną stabilnością, relatywną jednością władzy centralnej, brakiem wojny domowej, a jednak jest biedniejszy niż np. sąsiednie Komory. Należy też przyznać, że Madagaskar jest też bardzo czysty, znów chyba najczystszy z najbiedniejszych.
PS Wrzucam obiecane „notatki” Martyny do poprzednich notek.