Zapraszam do relacji z podróży, która miała wyglądać zupełnie inaczej. Nie z rodziną i nie tu, gdzie jedziemy. Pierwotnie miałem lecieć sam (a precyzyjniej - z grupą podróżników, w większości znajomych) do Libii, która na początku roku nieoczekiwanie dla wszystkich otworzyła się na turystów i wprowadziła wizę on arrival. Niestety, najpierw zamachy w Trypolisie, potem katastrofalne powodzie sprawiły, że wiza on arrival poszła w zapomnienie, a południe i wschód kraju stały się niedostępne.
W tej sytuacji wyjazd został odwołany i trzeba było szukać planu B. Musiałem znaleźć coś z siatki KLM/Air France, aby wykorzystać vouchery przyznane nam po opóźnionym locie z Limy.
Lecimy w miejsce, w które z Europy bezpośrednio lotem rejsowym lata chyba tylko Air France, choć jest też sporo czarterów. Do regionu świata, który całkiem niedawno odwiedziłem i opisywałem tutaj, ale dla reszty rodziny będzie absolutną nowością. Do dużego kraju z absolutnie unikalną florą i fauną.
Jeśli dodać do tego tytuł relacji nie będzie problemu ze zgadnięciem, prawda?