Po raz kolejny reżim wczesnego wstawania bardzo się nam przydał. O 7.00 zjedliśmy śniadanie, o 8.00 wyjechaliśmy do
Parku Narodowego Ala-Archa, a o 9.00 jako jedni z pierwszych rozpoczęliśmy trekking. Wybraliśmy pętlę Adygene – 6 km odcinek z ponad 500 m przewyższenia (początek na 2050 m, najwyższy punkt na 2580), co według szlakowskazu powinno nam zająć jakieś 3 godziny. Martyna była wczoraj trochę niedysponowana, ale dziś nie pozostało po tym śladu, więc ruszyliśmy z optymizmem. Szybko okazało się, że cieszyliśmy się przedwcześnie, po jakiejś godzinie dzieci zaczęły strasznie marudzić. Rodzice byli źli, ale gotowi na odwrót, kiedy to Martyna postanowiła wziąć się w garść i ruszyła z kopyta. Ciężej było z Adamem, który dostał nawet ataku wyimaginowanej choroby wysokościowej, ale i on w końcu zmienił nastawienie. Dalej było znacznie lepiej, choć dzielny tatuś przez spory odcinek niósł Martynę na barana. Szlak nie należał do najłatwiejszych, ale widoki to rekompensowały – widzieliśmy jakieś zwierzątko podobne do wiewiórki, susła (a może świstaka?) oraz pędzące po zboczu konie. Po nieco ponad 4 godzinach zameldowaliśmy się na parkingu, który o tej porze był zastawiony autami tak, że musiały parkować na poboczu. Nic dziwnego – w Kirgistanie to środek długiego weekendu.
Nie popełniliśmy błędu z poprzedniego dnia i zjedliśmy przyzwoity obiad tak szybko, jak się dało. W międzyczasie zwiedziliśmy jeszcze
Memoriał Alta Beyit - miejsce pamięci ofiar stalinowskiej Wielkiej Czystki. Niestety Kirgizom nie udało się stworzyć miejsca, które poruszyłoby kogokolwiek spoza ich narodu, małe muzeum jest źle opisane i zrobione bez pomyślunku.
Druga część dnia przypadła na
Biszkek. O stolicy Kirgistanu krążą raczej słabe opinie, ale w moim przekonaniu niezasłużone. Miasto jest naprawdę całkiem ładne, bardzo zielone i dobrze rozplanowane przestrzennie. Rozpoczęliśmy od słabego
Meczetu Centralnego i wspaniałego
Meczetu Imama Sarachsiego (tego samego, którego grób widzieliśmy w Uzgun), też nazwanego centralnym – nie wiem, który jest bardziej centralny, ten drugi na pewno bardziej na ten tytuł zasługuje, również z powodu położenia. Potem przyszedł czas na zabytki świeckie – Plac i Pomnik Zwycięstwa (ach ta czerwona gwiazda z kwiatów), Park Dębowy z ciekawym budynkiem sklepu z wodą sodową (obecnie w remoncie), pomnik Lenina, plac Ala-Too czy kirgiski Biały Dom – budynek parlamentu. Centrum miasta tonie w zieleni i pomnikach, ulice są szerokie, a gmachy przeważnie bardzo dobrze zachowane. Pamiątek po komunizmie jest tu od groma – poza wspomnianą czerwoną gwiazdą i Leninem jest tu obelisk z sierpem i młotem, rozprawiający między sobą Marks i Engels oraz multum pamiątek po Frunzem – działaczu komunistycznym z Biszkeku, prawdopodobnie potajemnie zgładzonym przez Stalina.
Mimo tego kolorytu czasów minionych chętnie spędziłbym tu co najmniej dzień więcej i wstąpił do kilku muzeów.
Dzięki wczesnemu wstawaniu mogliśmy to wszystko zobaczyć, a do naszego pensjonatu wróciliśmy po 21.00. Znów bardzo długi i męczący dzień za nami, ale o to nam chodziło.
Jutro długi i męczący powrót, na podsumowanie będzie czas dopiero w poniedziałek.