Ten dzień miał być zdecydowanie luźniejszy – miało być dużo jazdy i tylko jedna atrakcja turystyczna. Wiedząc, że czasu jest sporo, zdecydowaliśmy się na jeszcze jedną – położone tuż nad Atlantykiem
Tulum. Dla turystów z Cancun i okolic są dwa
must see - Chichen Itza i Tulum właśnie, spodziewaliśmy się więc sporych tłumów. I rzeczywiście, ludzi było może mniej niż w Chichen Itza, ale z uwagi na wąskie przejścia było zdecydowanie ciaśniej. Samym ruinom nie można niczego zarzucić – choć nie ma tu wielkich piramid, stanowią jedno z najlepiej zachowanych stanowisk archeologicznych Majów. Tulum to chyba jedyne zachowane do tej pory miasto Majów, które zostało wybudowane na wybrzeżu. Wygląda przez to wyjątkowo malowniczo, szczególnie przy dobrej pogodzie. Majowie nie byli raczej wybitnymi żeglarzami (choć ze swoją fiksacją na astronomii mieliby pod to dobre podstawy teoretyczne), ale morze wykorzystywali – dość powiedzieć, że najważniejszy budynek Tulum, piramida zwana Zamkiem czyli
El Castillo, według niektórych służyła za latarnię morską. Tulum było zaludnione jeszcze w XVI w., kiedy to przybyli doń konkwistadorzy i zastosowali te same co wszędzie sposoby zniszczenia cywilizacji „dzikusów”, górujących nad nimi w niektórych naukach przyrodniczych.
W Tulum pożegnaliśmy się z mocno turystyczną częścią Meksyku – przez pozostałe dziesięć dni tłumy turystów widzieliśmy jedynie w Teotihuacan. Najwspanialsze smaczki tego kraju były jeszcze przed nami. Turyści z Cancun i Playa del Carmen nigdy prawdopodobnie do nich nie dotrą. Daleki jestem od krytyki sposobu, w jaki bliźni spędzają wolny czas, ale po raz kolejny trochę żałuję nieświadomości ludzi. Owszem, w Cancun prawdopodobnie wypoczywa się świetnie, dyskoteki są ponoć najlepsze na świecie, ale ludzie przebywają tu głównie we własnym gronie, a plaże, choć ładne, są podobne do tych na południu Europy, w Kenii, Australii czy RPA. Można się pocieszać myślą, że w Meksyku łatwiej jest liznąć odmienności, chociażby przez wizytę w Tulum czy Chichen Itza – podczas gdy w przypadku takich Wysp Zielonego Przylądka spędzenie czasu tylko na Sal dziesięciokrotnie zubaża doświadczenie tego wspaniałego kraju.
Tłumy turystów mają też wiele zalet – stan Quintana Roo jest, sądząc z wyglądu, zdecydowanie najbogatszy w Meksyku. Wrócę znowu do tematu dróg, które w Quintana Roo są doskonałe. Kontrast, nawet w porównaniu z turystycznymi stanami Campeche i Jukatan, jest spory, w porównaniu z Tabasco czy Veracruz – ogromny. Taką właśnie świetną drogą popędziliśmy do
Sian Ka'an, rezerwatu biosfery i kolejnego skupiska stanowisk archeologicznych. Sian Ka'an powinno się zwiedzać z łodzi, ale przyjemność jest droga i wymaga całego dnia, stąd też zdecydowaliśmy się na podziwianie ruin w
Muyil i krótki trekking przez las deszczowy do wybrzeża. Trekking był bardzo w porządku, a zagubione w lesie ruiny Muyil miały nas przygotować do jednej z największych atrakcji Meksyku, którą opiszę w kolejnej notce.