Najnowsza historia Serbii i Chorwacji obfitowała w momenty prawdziwie dramatyczne, a zatargi między tymi krajami istniały jeszcze długo przed rozpadem Jugosławii. Jeden z nich jest doprawdy przedziwny i pokazuje… a zresztą sami oceńcie postawę Chorwatów w tym sporze.
Większość granicy między Serbią a Chorwacją wiedzie przez Dunaj. Rzeka, jak to rzeka, lubi zmieniać swój bieg, czasami dość znacznie. Aby temu zapobiec rzekę się reguluje, zazwyczaj mocno prostując jej brzegi. Na Dunaju prace tego typu były wykonywane już pod koniec XIX w., kiedy cały ten teren należał do Austro-Węgier. Traf chciał, że wyprostowany bieg rzeki znajdował się średnio bardziej po prawej stronie starego nurtu.
Dziś Serbia twierdzi, że jej granicę z Chorwacją stanowi główny nurt Dunaju w kształcie, w jakim ta rzeka znajduje się obecnie. Chorwacja odpowiada na to, że nic podobnego – granica powinna być wyznaczona zgodnie z biegiem rzeki sprzed prac regulacyjnych, czyli sprzed grubo 100 lat. Oznaczałoby to, że Chorwacja zyskałaby jakieś trochę ponad 100 kilometrów kwadratowych w kilkunastu kawałkach. Na tych kawałkach funkcjonują sobie od dawna serbskie miasta (m.in. kilka ulic w Apatinie), więc nie bardzo wiadomo, co Chorwacja miałaby z nimi zrobić.
Ale Chorwacja nie tylko domaga się terytoriów na lewym brzegu Dunaju. Twierdzi również, że Serbia powinna otrzymać kawałek (7 km kwadratowych) leżący na prawym brzegu – jedyny, który został „wyprostowany” w drugą stronę. Mamy więc sytuację, w której Chorwacja uważa, że te 7 km2 nie należy do niej, ale do Serbii. Serbia z kolei uważa, że nie zgłasza żadnych roszczeń do terenów na prawym brzegu Dunaju. Choć nie jest to ściśle określone w prawie międzynarodowym, mamy tu specyficzny przypadek ziemi, której oficjalnie nie chce żaden kraj. Korzystając z okazji, w 2015 r. młody czeski polityk Vít Jedlička stwierdził, że skoro jest to ziemia niczyja, to on utworzy sobie tam niezależne państwo, które był łaskawy nazwać
Liberland.
Liberland miałby być oazą wolności, krajem, gdzie nie ma podatków, a o wszystkich wydatkach decydują obywatele bezpośrednio. Tego typu inicjatywy są bardzo popularne szczególnie wśród internautów, nic więc dziwnego, że wokół Liberlandu zebrała się ogromna grupa entuzjastów. Pierwszym prezydentem został, jakżeby inaczej, sam Vít Jedlička, ale jednym z dwóch ministrów jest Polak (od 36 lat w USA) Bogusław Woźniak.
Obecnie Liberland ma własną flagę, oficjalną walutę (bitcoin), rząd i obywateli, którym wydaje normalne paszporty. Na paszporcie Liberlandu Vít Jedlička legalnie wjechał do Stanów Zjednoczonych (choć wcześniej w systemie ESTA podał swoje dane z paszportu czeskiego), dostał też normalną wizę do Kenii. Liberland podpisał ostatnio pierwszą umowę „międzynarodową” o współpracy z Somalilandem (od wielu lat de facto niepodległym krajem poza kontrolą Somalii). Nie musze nawet wspominać o takich pierdółkach jak pieczątka wjazdowa – moją przystawił sam prezydent :)
Jedno, czego brakuje Liberlandowi, to… terytorium. Choć Serbia oficjalnie przyznaje, że istnienie Liberlandu nie narusza w żadnym stopniu serbskich praw, Chorwacja jest zdecydowanie przeciwna, broniąc niezamieszkanego kawałka krzaków z godnym podziwu uporem. Na naszą wizytę zmobilizowali wyjątkowe siły – statek, którym płynęliśmy, był eskortowany przez trzy łodzie policyjne, a brzeg rzeki będący częścią Liberlandu był obstawiony Chorwatami co jakieś 100 metrów. Po cichu liczyliśmy, że uda nam się wylądować, ale nie było na to szans. Niemniej jednak wkroczyliśmy dumnie na wody terytorialne Liberlandu, kto chciał, otrzymywał oficjalne stemple wjazdowe. Pod koniec wycieczki prezydent Jedlička wsiadł na skuter wodny, owinął się flagą Liberlandu i podroczył się trochę z chorwacką policją graniczną, będącą w niezłym popłochu. Ogólnie jednak trzeba powiedzieć, ze Chorwaci zachowywali się nieprowokująco.
Na temat Liberlandu i jemu podobnych projektów jestem raczej sceptyczny – historia pokazuje, że takie utopijne pomysły w realizacji szybko się degenerują i wszystko zmierza w nich w kierunku „normalnych” państw. Niemniej jednak bardzo chciałbym zobaczyć taki eksperyment w praktyce i tak sobie myślę, że gdyby w chorwackim rządzie byłby ktoś z wystarczająco otwartym umysłem, mógłby zezwolić Liberlandowi na dzierżawę tego bezwartościowego terytorium. Nie jest wykluczone, że ogromny entuzjazm zwolenników z całego świata przysłużyłby się budowie drugiego Hong Kongu, na czym skorzystałaby sama Chorwacja. Ale cóż, wygląda na to, że jeszcze przez jakiś czas Liberland będzie miał wyłącznie rząd na wychodźstwie…
Jeśli chodzi o sam rejs i oprawę wokół naszego zjazdu, muszę przyznać, że były zorganizowane bardzo profesjonalnie przez biuro podróży Liberland Travel. Na rejsie mieliśmy poczęstunek ze specjalnie uwarzonym i przywiezionym z Czech piwem
Lieberbeer Ale, a czas umilał nam pianista. Na pokładzie był cały rząd Liberlandu oraz, oprócz nas podróżników, spora grupa sympatyków mikronacji. Prezydent wręczył nawet kilka paszportów zasłużonym aktywistom.
Poza zdjęciami własnego autorstwa wklejam linki do zewnętrznych relacji ze znacznie lepszymi fotografiami i rozszerzonym opisem (po angielsku).
http://blog.michaelrunkel.com/etic-meeting-in-liberland/
https://etic4.wordpress.com/2017/10/25/erster-blogbeitrag/
A sam zapraszam do kolejnej relacji z rodzinnej podróży - jeszcze w listopadzie.