Zapraszam do relacji z południowej części Azji Południowo-Wschodniej – Malezji i jej bliskich okolic. Choć jest to miejsce, które aż się prosi o zwiedzanie rodzinne, tym razem pojechałem tam sam. Dlaczego? Punktem kulminacyjnym podróży była konferencja portalu NomadMania.com (wcześniej thebesttravelled.com), zorganizowana na małej wysepce na środku Morza Południowochińskiego – a na niej pobyt nawet dla jednej osoby kosztuje niemało i nie ma większego sensu, gdy ktoś nie chce nurkować (a moja żona, z jej bardzo ostrożnym stosunkiem do wody, nawet o tym nie myśli).
Podróż rozpoczęła się niewesoło – przybyłem na lotnisko w piątek wieczorem tylko po to, żeby się przekonać, że mój opóźniony lot do Zurychu spowoduje utratę przesiadki do Singapuru. Swiss przebudował mi bilet na sobotni lot LOTem do Londynu i dalej Singapore Airlines, ale po przyjeździe na lotnisko znów pierwszy lot złapał opóźnienie. LOT chciał mi zaoferować połączenie na następny dzień, ale dość twardo obstawałem przy opcji wylotu w sobotę. W rezultacie zamiast wylądować w sobotę w Singapurze, wylądowałem w niedzielę w Kuala Lumpur. Spędziłem trzy godziny na lotnisku po to, żeby się przekonać, że mój wieczorny lot do Penangu jest opóźniony o ponad dwie godziny. W rezultacie zameldowałem się w hotelu w Penangu o pierwszej w nocy. Następnego dnia rano wypożyczyłem samochód i udałem się na zwiedzanie. To mój ulubiony sposób poruszania się i idealny na półwyspową część Malezji - nawet, jeśli baza transportowa kraju jest rozwinięta tak, jak tutaj. Trzeba tylko pamiętać, że ruch jest lewostronny i zalecane jest międzynarodowe prawo jazdy, ale ogólnie rzecz biorąc Malezja to jeden z przyjemniejszych krajów dla kierowców.
Rozpocząłem od krótkiego rekonesansu po wyspie Penang. Numerem jeden na wyspie jest historyczne centrum Georgetown, wpisane na listę UNESCO. Georgetown było jednym z pierwszych punktów zaczepienia Brytyjczyków, którzy od końca XVIII w. zaczęli swoją ekspansję w tym regionie, szybko opanowując całą obecną Malezję. Obecnie Georgetown jest miłym, postkolonialnym miastem, z wieloma odnowionymi budynkami pamiętającymi świetność Imperium Brytyjskiego oraz historycznym
Fortem Cornwallis. Trochę się pokręciłem po centrum, po czym udałem się na okoliczne wzgórze, do świątyni
Kek Lok Si, jednego z najważniejszych centrów buddyzmu na Półwyspie Malajskim. Kompleks zawiera w sobie m.in. Pagodę Dziesięciu Tysięcy Budd – jak sama nazwa wskazuje, prezentujący 10 tysięcy posągów Buddy. Obok znajduje się jeden z największych posagów na Malajach – 37-metrowa statua
Guanyin, buddyjskiej bogini miłosierdzia. Dodatkowo ze świątyni rozciąga się piękny widok na panoramę Georgetown.
Prześladujący mnie od początku podróży pech odpuścił tylko na parę godzin. Po opuszczeniu Penangu zamierzałem odwiedzić jeszcze jedno miejsce z listy UNESCO w Malezji kontynentalnej –
dziedzictwo archeologiczne doliny Lenggong, gdzie wykopano najstarszy szkielet człowieka znaleziony na Malajach, nazwany Człowiekiem z Perak. Lenggong miało złą prasę wśród fanów listy UNESCO, a jedynym godnym uwagi miejscem miało być miejscowe muzeum archeologiczne. Niestety, przybywszy na miejsce okazało się, że muzeum jest zamknięte na co najmniej najbliższy rok. Ostatecznie jedyne, co zobaczyłem w Lenggongu, to dziura w ziemi, w której kiedyś wykopano cenne archeologicznie artefakty (zobacz ostatnie zdjęcie). Lenggong wskakuje do pierwszej trójki moich najgorszych miejsc z listy UNESCO i mógłby być nawet numerem jeden gdyby nie silna konkurencja Południka Struvego ;-)
Końcówka dnia też nie była lepsza. Nocleg miałem w
Kuala Kangsar, małej mieścinie, która jednak od ponad 130 lat jest siedzibą sułtana stanu Perak. Sułtan mieszka w ogromnym pałacu
Istana Kenangan, który jest zamknięty dla zwiedzających. Teoretycznie otwarty powinien być za to sąsiedni
Istana Iskandariah, jednak z niewyjaśnionych przyczyn i w nim pocałowałem klamkę. Na szczęście otwarty był trzeci symbol Kuala Kangsar, monumentalny
Meczet Ubudiah, którego uroda nieco osłodziła mi wizytę. Podsumowując jednak, pierwsze dwa dni w Malezji były dla mnie pasmem pechowych zdarzeń. Na szczęście kolejny dzień okazał się szczęśliwszy, ale o tym w kolejnej części relacji.