Nie lubię upałów. Bardzo. Od upału znacznie bardziej wolę mróz i nawet teraz, gdy na dworze -15, nie przeszkadza mi to w jeździe do pracy rowerem.
Powyższe ma też oczywiście wiele wspólnego z podróżami. Są kraje, gdzie pogoda jest taka sama przez cały czas, ale inne cieszą się tym pięknym wynalazkiem, jakim są pory roku. I tak południe Europy pozostaje dla mnie nieatrakcyjne przez okres czerwiec – wrzesień, a idealnym czasem na zwiedzanie jest wiosna lub jesień. A że pozostało mi i Kasi jeszcze parę dni cennego urlopu, postanowiliśmy przedłużyć długi weekend listopadowy i wybrać się do Włoch. Było trochę obaw o zdrowie Adasia, bo jako dziecko żłobkowe chorował z częstotliwością 2 razy na miesiąc, ale ostatecznie wszystko poszło bardzo dobrze.
Plan jak zwykle bardzo napięty, średnio dwa miejsca na dzień. Startowaliśmy w Mediolanie, ale zostawiliśmy to miasto na inny termin i skoncentrowaliśmy się na mniejszych miastach północno-centralnej części Włoch. Kilka z nich zasługuje na osobny wpis, pozostałe brutalnie wrzucam tutaj do jednego wora, choć na dobrą sprawę każdym można się zachwycać przez kilka dni.
Dobrych parę lat temu miałem na studiach bardzo interesujący przedmiot pt. „Dzieje miast w Polsce”. Poznałem tam wiele ciekawostek o miastach polskich i europejskich. Jedną z takich ciekawostek była historia murów obronnych. Kiedyś otaczały każde średniowieczne miasto i były być albo nie być jego istnienia. Wraz z rozwojem ciężkiej artylerii przestały mieć znaczenie obronne, które przejęły porządnie ufortyfikowane cytadele. Mniej więcej na przełomie XVIII i XIX w. władze wielu miast zdecydowały się więc na likwidację („plantowanie” – stąd krakowskie Planty) murów obronnych. Trend trwał mniej więcej 30 lat i miasta, które się do niego nie podłączyły, bardzo często zachowały swoje mury po dziś dzień i zaczęły je traktować jako szacowne zabytki. Na dodatek, obecność murów mocno utrudniała zmiany w samym mieście i stąd takie miasta w dużym stopniu zachowały swój charakter sprzed kilkuset lat.
Uważa się, że miasta, które zdecydowały się na likwidację murów doświadczyły potem dużo większego rozwoju niż ich odpowiedniki z murami. Obserwacja pokazuje, że taka teza ma rację bytu – życie na takiej starówce z wąskimi, brukowanymi uliczkami w erze samochodów jest mocno utrudnione. Nie wspominam tu nawet o niepełnosprawnych i rodzinach z małymi dziećmi, jazda wózkiem po bruku nie należy do przyjemnych.
W Polsce i większości krajów Europy Zachodniej miasta z kompletnymi murami obronnymi prawie się nie zachowały. Włochy są pod tym względem zupełnie wyjątkowe, a moja skromna wiedza historyczna nie potrafi wyjaśnić, dlaczego. Może wpływ miało rozdrobnienie na miasta-państwa i konserwatyzm ich mieszkańców, nie wiem. Wiem za to, że dzięki temu Włochy są moim zdaniem najciekawszym turystycznie krajem europejskim. Zaczęliśmy naszą podróż od znanej z historii polskich Legionów
Mantui ze świetnie zachowanym starym miastem otoczonym z trzech stron jeziorem. Nie mniej ciekawe były centra
Modeny i
Ferrary, zwłaszcza ta ostatnia z ogromnym i ciekawym turystycznie zamkiem. Dalej było jeszcze lepiej w malutkim, ale bardzo urokliwym
San Gimignano i pobliskiej, dużo większej i bardziej znanej
Sienie. Katedra sieneńska to po Bazylice Św. Piotra najwspanialszy kościół, jaki widziałem. Prawdziwą wisienką na torcie były jakby żywcem wyjęte ze Średniowiecza
Urbino oraz lśniący w słońcu biały
Asyż.