Murmańsk to największe miasto świata położone za kołem podbiegunowym, miejsce o krótkiej i nieszczególnie ciekawej historii. Nie ma jeszcze nawet 100 lat (założono je w 1916 r.) i jako jedyny na rosyjskiej północy posiada niezamarzający przez cały rok port otwarty dla żeglugi międzynarodowej. W czasie ZSRR miasto było bazą okrętów atomowych, a i dziś jest siedzibą rosyjskiej Floty Północnej. Okręty atomowe przeniosły się wprawdzie do położonego nieco na północ Siewieromorska (miałem okazję oglądać je z morza podczas wypływania jachtu), ale długa obecność wojska odcisnęła na Murmańsku swoje piętno. Miasto jest, nawet jak na rosyjskie standardy, brzydkie i raczej odpychające, za to cenowo zupełnie nie odstaje od Warszawy (w wielu przypadkach nawet ją przewyższa). Murmańsk cierpi na choroby dotykające wszystkie rosyjskie miasta położone w trudnodostępnych miejscach – przez ostatnie kilkanaście lat stracił ponad 100 tys. mieszkańców, czyli dobrą ćwierć swojej populacji! Co ciekawe, turysta przyjeżdżając tu nie może za bardzo kręcić się po okolicy – duża część Obwodu Murmańskiego, w tym całe wybrzeże Morza Barentsa, to strefa zamknięta i obcokrajowcy muszą uzyskiwać specjalne zezwolenie, aby się tam udać. W tym przypadku zdecydowanie nie jest to warte zachodu.
Centralną częścią Murmańska jest oczywiście port, a w zasadzie kilka portów, ciągnących się kilometrami wzdłuż zatoki. W Obwodzie Murmańskim wydobywa się wiele kopalin, ale nie ma wśród nich węgla kamiennego. Mimo to, zdecydowaną większość załadunku stanowi węgiel. W murmańskim porcie leżą i czekają na przeładunek setki, tysiące ton węgla! Ogromne, kilkunasto-, a nawet kilkudziesięciometrowe hałdy „czarnego złota” są tu przerzucane na ogromne masowce.
Właśnie na takim węglowym pirsie łaskawie pozwolono naszemu jachtowi przycumować. W konsekwencji, przez cały rejs towarzyszył nam wszechobecny pył węglowy. W samym porcie było oczywiście najgorzej, ale osiadły pył nie da się tak łatwo usunąć (i powątpiewam, czy np. z lin da się usunąć w ogóle bez zastosowania radykalnych środków) i pomimo gruntownego czyszczenia pokładu sporo go pozostało i pewnie powróciło z jachtem do Polski.
Dodajmy do tego upały (jednego dnia o 23.00 było 29 stopni, ewenement rzadko spotykany tak wysoko na północy) oraz problemy z urzędnikami (o tym w kolejnych wpisach), żeby podsumować, że Murmańsk zapisał się u mnie i innych uczestników wyprawy jak najgorzej i nikt z nas nie miał ochoty dobrowolnie tam wracać.