Zaczęło się zupełnym przypadkiem. Lutowy niedzielny wieczór, rodzina w komplecie i standardowe sprawdzanie internetowych serwisów informacyjnych. Na stronie głównej gazeta.pl artykuł pod tytułem "Popłyną tam, gdzie kończy się woda, a zaczyna wieczny lód". Jako zdeklarowany miłośnik regionów polarnych zabrałem się do czytania. W trakcie spadły mi kapcie, bo opisano przyszłą wyprawę w regiony, o których zawsze marzyłem, a dla turysty bez grubego (a nawet bardzo grubego, komercyjny rejs kosztuje około 14 tys. USD za osobę) portfela zupełnie niedostępne. Te regiony to Rosyjska Arktyka, w szczególności Ziemia Franciszka Józefa, Nowa Ziemia i zapomniane wysepki Nieniecji. Potem nastąpił moment ochłonięcia, bo przeczytałem:
Załoga na dwa etapy arktyczne jest właściwie skompletowana. Popłyną ludzie, którzy mają już doświadczenie, już pływali w warunkach arktycznych, mają odpowiednie wyposażenie. Ale tworzona jest lista rezerwowa, jeśli ktoś chce, może się zapisać.Moje doświadczenie żeglarskie na dzień 24 lutego 2013 zaczynało się i kończyło na jednorazowym, kilkugodzinnym pływaniu omegą po Zalewie Zegrzyńskim. O żeglowaniu mazurskim, nie wspominając o morskim, miałem takie pojęcie, jak Pigmeje o igloo. A tutaj nie wystarczało nawet doświadczenie morskie, trzeba było wcześniej pływać na morzach zimnych.
A co tam - pomyślałem -
i tak nic nie ryzykuję, zgłoszę się do kapitana na listę rezerwową, opiszę swoje doświadczenia arktyczne, jakiś promil szansy powodzenia zawsze jest. Jak pomyślałem, tak zrobiłem, i otrzymałem od Maćka Sodkiewicza następującą odpowiedź:
Wojtku, daj mi swój numer telefonu, zadzwonię jutro i zobaczymy, co da się zrobić.Serce zabiło mi mocniej i biło tak przez cały poniedziałek 25 lutego, bo Maciek w natłoku pracy nie oddzwonił. We wtorek postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i sam do niego zadzwoniłem. Po długiej rozmowie oznajmił, że nie chce cały czas pływać z tymi samymi osobami i ma jeszcze dwa wolne miejsca, ale po publikacji na gazeta.pl i portalach żeglarskich zgłosiło się do niego kilka chętnych osób. Do piątku mają podjąć decyzję i dać mi znać.
Szansa powodzenia była wciąż nie tak duża, ale znacznie większa, niż na początku. Pomyślałem sobie, że takiej okazji nie mogę przepuścić i wieczorem wysłałem Maćkowi długaśny „list motywacyjny” z wymienieniem powodów, dla których to właśnie mnie powinien zabrać na rejs. Ujawniłem, że to jedno z moich największych marzeń, dodałem też linka do tego bloga. Oczywiście obiecałem, że do czasu rejsu nabiorę więcej doświadczenia żeglarskiego.
Następnego dnia, w środę 27 lutego (dwa dni przed zakończeniem „castingu”), z samego rana otrzymałem telefon od Maćka:
Wojtku, przeczytałem Twojego mejla, pokazałem też innym członkom zespołu. Zdecydowaliśmy, że bierzemy Cię na rejs.W tym momencie zaczęły grać mi w uszach trąby anielskie i gdybym nie był w pracy, skakałbym pewnie pod sam sufit. Na fali mojego entuzjazmu żona udzieliła mi zgody na wyjazd (to wszak ponad trzy tygodnie nieobecności), choć potem wielokrotnie ciosała mi za to kołki na głowie - apogeum przypadło oczywiście na ostatnie dni przed wylotem. :-) W międzyczasie zrobiłem kurs na patent żeglarza jachtowego, zakończony pomyślnie zdanym egzaminem. Swoją drogą, egzamin jest moim zdaniem banalnie prosty, wszystkie manewry egzaminacyjne wykonałem (choć nie zawsze bezbłędnie) już po dwóch dniach kursu. Oczywiście patent żeglarza jachtowego to malutka namiastka tego, co mnie czeka na pełnym, zimnym morzu, ale przynajmniej będę rozumiał wydawane do mnie komendy i wiem, co do czego służy na jachcie. Mały stres jest, bo będę jedynym członkiem załogi bez doświadczenia, pozostała siódemka to stare (choć nie wiekiem) wilki morskie.
Wszystko okaże się na miejscu, ale tym wpisem chciałem pokazać, że warto dążyć do spełnienia marzeń. Czasami nawet te najbardziej nieprawdopodobne mogą, wbrew rozsądkowi, okazać się rzeczywistością.
Mój etap startuje w niedzielę, 28 lipca w Murmańsku, ale ja lecę już dzisiaj. Po drodze chcę odwiedzić jedno z najbardziej niezwykłych miejsc w Rosji. Co to będzie, potrzymam Was w niepewności do następnego wpisu.
Jacht posiada telefony satelitarne i przy sprzyjających warunkach nawet dostęp do mejla, ale korzysta z niego głównie kapitan do sprawdzania prognoz pogody. Kapitan pisze też własnego bloga, zapraszam do śledzenia jego relacji „prawie na żywo” na stronie
www.rosyjska-arktyka.pl Ja nie zamierzam być dla Maćka konkurencją, spróbuję opisać życie jachtowe z perspektywy nowicjusza w taki sposób, by było to przystępne dla czytelników, którzy z żeglarstwem nie mają nic wspólnego. Z oczywistych względów wpisy powstaną już po powrocie, a więc od 21 sierpnia.
Przy tej okazji nie wypada nie zaznaczyć, że podczas aktualnie trwającego, pierwszego etapu arktycznego, nasz jacht pobił rekord Polski w płynięciu jak najdalej na północ. Zatrzymał się na 82°10’ N, 869 km od bieguna północnego, około 17 km dalej niż poprzedni rekordzista. Może za drugim podejściem wypłyniemy jeszcze dalej, choć głównym celem tego etapu jest pierwsze w historii lądowanie jachtu pod polską banderą na Nowej Ziemi.
Aktualizacja po powrocieZ ambitnych planów wyszło niewiele i Ziemia Franciszka Józefa oraz Nowa Ziemia pozostały dla nas nieosiągalne. O przyczynach tego stanu rzeczy w dalszych wpisach. Mimo wszystko jacht część trasy przepłynął jako pierwszy polski jacht w historii.