W przedostatni dzień po raz kolejny cieszyliśmy się ze świetnej pogody i zamierzaliśmy zobaczyć ostatni punkt obowiązkowy – Nikozję. Korzystając z tego, że miałem jeszcze przez jeden dzień ważne ubezpieczenie auta, postanowiliśmy przeprawić się po raz kolejny na część turecką. Samochodowe przejście graniczne leży na przedmieściach Nikozji i jadąc ze strony Larnaki trzeba przebić się przez całe miasto.
Przy wjeździe do Nikozji rzuca się w oczy ogromna flaga Cypru Północnego, utworzona ponoć przez Turków, których rodziny ucierpiały ze strony Greków. Flaga jest – pewnie zamierzoną - doskonałą prowokacją Turków cypryjskich, bo, usypana w górach, jest doskonale widoczna przede wszystkim z greckiej strony.
Po przekroczeniu granicy (dostaliśmy pieczątki na tych samych karteluszkach-wizach, co wcześniej) pojechaliśmy w kierunku oddalonej o jakieś 20 km Kyrenii. Kyrenia jest chwalona jako najładniejsze miasto na Cyprze i muszę się z tą opinią zgodzić. Miasto, szczególnie skąpane w pełnym słońcu, robi naprawdę dobre wrażenie. Najważniejszym zabytkiem jest XVI-wieczny zamek zbudowany – jak większość fortec na Cyprze – przez Wenecjan. Zamku nie zwiedzaliśmy w środku – nie chciało nam się wnosić i znosić wózka po stromych schodach, ale jak pisze na swoim geoblogu Genek – warto to zrobić.
Korzystając z pobytu na Cyprze Północnym pojechaliśmy do tureckiej części Nikozji. Jak większości wiadomo, Nikozja jest jednym z nielicznych obecnie podzielonych miast świata. I to podzielonym „sprawiedliwie” praktycznie idealnie na pół – z 11 bastionów Starego Miasta (a jakże, i tym razem weneckiej roboty), dostało się Grekom i Turkom po 5. Ostatni jest prawie w całości w strefie buforowej.
Samo miasto po obu stronach oczywiście nie jest pozbawione zabytków, ale nie ma tam typowych „must see”. Nam nic szczególnego też nie wpadło w oko, może poza meczetem Selimiye Camii w części północnej i kościołem Faneromeni w południowej. Jednym z największych magnesów przyciągającym turystów do Nikozji jest za to strefa buforowa. W Nikozji ta strefa to najwyżej kilkanaście – kilkadziesiąt metrów zrujnowanych domów bez okien, z zasiekami z drutu kolczastego i znakami „fotografowanie surowo wzbronione”. Praktycznie nie da się zwiedzić Starego Miasta, szczególnie po greckiej stronie, nie zbliżając się do strefy buforowej i nawet mały rzut oka na nią robi naprawdę złowieszcze wrażenie. Podobno te opuszczone budynki to raj dla szczurów i wszelkiego robactwa.
W części tureckiej starówka wygląda gorzej, niż w greckiej. Reprezentacyjne uliczki są wprawdzie w miarę odnowione, ale handel przy nich to nie sklepy z pamiątkami i restauracje, a kopia (albo oryginał) :) Stadionu Dziesięciolecia – sklepy z ciuchami, obuwiem, podrabianymi płytami i biżuterią. W bocznych uliczkach jest jeszcze gorzej – budynki często odrapane, a czasami kompletnie zrujnowane i opuszczone, zasiedlone przez biedotę turecką. Mimo tego, część turecka nie robi jakiegoś szczególnie przygnębiającego wrażenia, ale do najładniejszych miast nie należy. Ratują ją pięknie zachowane mury obronne miasta.
Inaczej jest po stronie greckiej. Jadąc przez Nikozję, podziwialiśmy szerokie bulwary z masą zieleni – rzecz w cypryjskich miastach niecodzienna. Większe ulice starówki są, nawet w środku martwego sezonu, pełne ludzi. Mimo wszystko parę rzeczy zaskakuje. Choć nawet małe uliczki są w niezłym stanie (choć do ideału sporo brakuje), jest tam całkiem sporo nieturystycznych biznesów typu warsztat samochodowy (taki prowadzony pana Kazia, nie firmowy mercedesa), tokarnia i tego typu przybytki. Grecka część starówki Nikozji ogólnie nie powala na kolana, choć jest, moim zdaniem, oczko wyżej od części tureckiej.
Przy jednym z kościołów zerwałem z drzewa piękną mandarynkę. Że kradzione nie tuczy, przekonaliśmy się w hotelu – choć mandarynka wyglądała na dojrzałą, miała smak cytryny.