Cypr to niewielka wyspa, ale na temat jej terytorium można napisać wiele doktoratów z prawa międzynarodowego. Nie ma chyba drugiego miejsca z równie pokręconym statusem terytorialnym.
Większość powierzchni Cypru zajmuje
Republika Cypryjska, suwerenne państwo, członek ONZ i Unii Europejskiej. Tę część Cypru określa się potocznie grecką stroną.
Jest też oczywiście tzw. Cypr Północny, a oficjalnie
Turecka Republika Cypru Północnego, nieuznawane przez nikogo prócz Turcji państwo administrowane przez Turków, którego terytorium jest nazywane stroną turecką Cypru. Cypr Północny, choć nieuznawany na arenie międzynarodowej, jest de facto samodzielnym państwem i ma wszystkie jego atrybuty. Tym samym Cypr Północny stoi w jednym rzędzie z takimi państwami jak Abchazja, Osetia Południowa, Górski Karabach czy Naddniestrze.
Część grecką i turecką oddziela tzw. Zielona linia lub
Strefa Buforowa Narodów Zjednoczonych. Teren strefy buforowej jest przeważnie pusty, choć przebiega ona przez kilka obszarów zamieszkanych, będących bardzo ciekawym przykładem szczególnego typu terytorium bez jednoznacznie określonej zwierzchności państwowej (formalnie są częścią Republiki Cypryjskiej). Strefa buforowa jest administrowana przez ONZ, konkretnie przez siły pokojowe UNIFCYP, których pojazdy to na Cyprze częsty widok. Mieszkańcy strefy buforowej (4 wioski) to przeważnie Grecy, choć w jednej miejscowości
Pyla mieszkają razem z Turkami. Obie narodowości mają tam odrębny samorząd. Sama Pyla poza nietypowym statusem nie ma raczej nic ciekawego do zaoferowania, jest jednak jednym z nielicznych miejsc w strefie buforowej, do których turyści mogą bez problemu wjechać.
Jakby tego było mało, z terytorium Republiki Cypryjskiej wydzielone są dwie
suwerenne brytyjskie bazy wojskowe Akrotiri i Dhekelia oraz kilka tzw. „załączników”, czyli pojedynczych zamkniętych obszarów wojskowych, m.in. na szczycie góry Olimp. Bazy te są oficjalnie terytorium zamorskim Wielkiej Brytanii (tak jak np. Gibraltar) i mają oddzielne od Cypru prawodawstwo i sądownictwo. Na terenie baz żyje około 14 tys. ludzi, w tym około połowa Cypryjczyków. Z wyjątkiem obszarów ściśle wojskowych, można wjechać na teren Akrotiri i Dhekelii bez żadnych problemów.
Przez te wszystkie obszary przejechaliśmy jednego dnia, jadąc ku granicy Cypru Północnego w miejscowości Pergamos. Sama granica jest jedną z najdziwniejszych, jakie przekraczałem. Szlaban podniesiony, wyluzowani pogranicznicy tureccy, którzy skanując paszporty nawet nie widzieli na oczy Kasi i Adasia. Wiza wydawana na osobnej karteczce jest bezpłatna, jednak w przypadku wjazdu wynajętym samochodem wymagane jest wykupienie dodatkowego ubezpieczenia (20 EUR na 3 dni, nie było krótszych okresów). Uwaga! – taka opcja działa tylko w podróży z południa na północ, samochody wypożyczone po stronie tureckiej nie mogą póki co wjechać na część grecką.
Pierwsze wrażenia z Cypru Północnego były raczej pozytywne. W porównaniu z Południem jest tu puściej i widać więcej opuszczonych i zrujnowanych domów, ale poza tym jest całkiem przyjemnie i tak samo, jak w części greckiej. Drogi doskonałe, poziom czystości taki sam, płacić można zarówno w tureckich lirach, jak i w euro (po kursie 2 TRY = 1 EUR, a więc dość niekorzystnym dla płacących w euro). My nie wymienialiśmy żadnych pieniędzy na liry, ale w części północnej płaciliśmy tylko raz.
Naszym pierwszym celem podróży na północy była
Famagusta, kiedyś ruchliwy port, dzisiaj raczej podupadłe miasteczko. Imponujące mury miejskie wybudowali Wenecjanie i to tak skutecznie, że 8,5 tysiąca obrońców opierało się przez 11 miesięcy 200 tysiącom Turków. W końcu obrońcy się poddali, a ich dowódca Marco Antonio Bragadin, pomimo obietnicy puszczenia wolno, został przez Turków zamęczony poprzez obcięcie nosa i uszu i obdarcie żywcem ze skóry.
Stare miasto Famagusty sprawia mieszane uczucia. Widać, jak imponujące było to miasto w przeszłości, ale obecnie większość zabytków z czasów panowania Wenecjan to ruiny, jedyne czynne obiekty to meczety przekształcone z katolickich świątyń (m.in. meczet Lala Mustafa Paszy, niegdyś katedra św. Mikołaja). Mam wrażenie, że ruiny trzymają się tylko dlatego, że cypryjski klimat im zupełnie nie szkodzi. Samo zaplecze turystyczne jest za to bez zarzutu – pełno knajpek, niestety z cenami zbliżonymi do tych po stronie greckiej.
Z Famagusty tylko parę kilometrów dzieliło nas od
Salaminy. Nie jest to ta słynna Salamina od bitwy morskiej Greków z Persami w 490 r. p.n.e. (tamta leży blisko Aten), ale czterdzieści lat później i tutaj obie nacje spotkały się w boju. Salamina to przede wszystkim chyba najpiękniejsze starożytne miasto na Cyprze, moim zdaniem dużo ładniejsze od rozreklamowanego Pafos. Bilet wstępu kosztuje 9 TRY / 4,5 EUR, czyli jak na Cypr dość sporo, ale naprawdę warto. Ruiny są bardzo rozległe i na zwiedzanie trzeba przeznaczyć minimum dwie godziny, nas jednak przegoniła wcześniej potężna ulewa. Adaś nie ucierpiał, ale nasze spodnie schły jeszcze długo :-). Zdążyliśmy jednak zobaczyć najważniejsze rzeczy, w tym amfiteatr i forum.
Przemoknięte spodnie sprawiły, że nie chciało się nam dłużej zwiedzać i wracaliśmy do Larnaki. Na granicy był posterunek grecki, ale nie musieliśmy nawet się zatrzymywać do kontroli paszportowej. Zanim dojechaliśmy do Larnaki, wstąpiliśmy do kolejnego miejsca z listy UNESCO na Cyprze,
stanowiska archeologicznego Chirokitia. Chirokitia była zasiedlona już 9000 lat temu i jest znana jako jedno z lepiej zachowanych stanowisk z okresu neolitu. Pomimo zachęcających opisów miejsce nie zrobiło na nas specjalnego wrażenia, choć miłośnicy archeologii na pewno nie będą zawiedzeni. Adasiowi za to podobało się bardzo gdy tato wnosił go i znosił ze 100-metrowej góry.