Geoblog.pl    stock    Podróże    Wietnam, Kambodża - maj 2011    Sa Pa
Zwiń mapę
2011
20
maj

Sa Pa

 
Wietnam
Wietnam, Sa Pá
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11302 km
 
Wsiedliśmy do nocnego pociągu, który zawiózł nas do Lao Cai, skąd do Sa Pa mieliśmy około 30 km. Sama podróż byłaby może przyjemna, gdyby nie towarzystwo dwóch ciągle kaszlających i charkających Wietnamczyków. To jest chyba ich narodowy sport, bo robią to wszyscy i nikt się z tym nie kryje, nie zasłania ust itd.
Zgodnie z rozmową z biurem podróży, na dworcu miał na nas czekać ich człowiek, który bezkosztowo zabierze nas na miejsce. Niestety, nikogo, kto by bez wątpliwości wyglądał na przedstawiciela biura, nie było. Za to od razu zainteresował się nami tłumek naganiaczy, którzy oczywiście twierdzili, że to oni są przedstawicielami biura podróży. Wsiedliśmy więc do busika, ale panowie stwierdzili, że musimy zapłacić. Po kilku minutach kłótni, że przecież wszystko mamy opłacone, zrezygnowany zapytałem ile. Naganiacz odpowiedział: 600 tysięcy dongów (30$) za osobę. Wiedzieliśmy wcześniej, że taka podróż powinna kosztować nie więcej niż 100 tysięcy, czyli 5$ za dwie osoby, a więc przebitka była dwunastokrotna. Nie wdawaliśmy się nawet w negocjacje, tylko w mig opuściliśmy busa. Naganiacz nie chciał zrezygnować, ale proponował najpierw 25$, potem 20$, 15$, 15$ za dwie osoby i w końcu: „OK, 5 dollars for two”. Tym razem dobiliśmy targu i bez przygód dotarliśmy do Sa Pa.

Oczywiście w niczym nie zmieniało to naszej sytuacji. W międzyczasie zrobiła się jednak 7 rano i telefony biura Sinh Tourist przestały milczeć. Po półgodzinnym oczekiwaniu tym razem odebrano nas i zaprowadzono do właściwego hotelu. Dla porządku dodam, że te 5$ za busa nam zwrócili.

Sa Pa to ładna górska miejscowość, takie wietnamskie Zakopane. Z każdej strony jest otoczona polami ryżowymi i wioskami mniejszości narodowych. Przedstawicielki tych mniejszości w narodowych strojach chodzą po mieście i namawiają na kupno ręcznie robionych przedmiotów. Towarzyszą też turystom podczas wycieczek, co czasami jest dla nich dużym ułatwieniem – w niektórych miejscach bez pomocnej dłoni niewysportowanemu turyście trudno jest poradzić sobie samemu.

Trekkingi przygotowane przez biuro nie były specjalnie męczące – 4-5 godzin chodzenia i czas wolny. Oczywiście bardziej sprawni mogą wybrać wersje trudniejsze, w tym kilkudniową ekspedycję na Fan Si Pan, najwyższy szczyt Indochin.

Mieliśmy możliwość zajrzenia do chaty wieśniaków – nie takiej specjalnie przygotowanej pod turystów, ale zamieszkałej, gdzie można dosłownie zajrzeć do garnków gospodyni. Wizyta nie robi dobrego wrażenia o postępie cywilizacyjnym górali wietnamskich – chata była kurna (tzn. bez komina, dym uciekał przez ścianę), a jej mieszkańcami prócz ludzi były kury i kaczki – rzecz niespotykana w Polsce nawet kilkaset lat temu, gdzie drzwi do kurnika czy obórki były zawsze osobno.

W innej chacie można było popatrzeć na lekarstwa medycyny naturalnej – słoje pełne wina z wężami czy jaszczurkami w środku. Najciekawszym specyfikiem była kura zalana spirytusem – cała, z pierzem i pazurami. Lekarstwo pomaga podobno na podtrzymanie ciąży. Bez komentarza.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
stock
Wojtek
zwiedził 51% świata (102 państwa)
Zasoby: 637 wpisów637 2670 komentarzy2670 7833 zdjęcia7833 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
01.11.2024 - 11.11.2024
 
 
12.09.2024 - 22.09.2024
 
 
10.03.2014 - 31.08.2024