Łezka się w oku kręci. W 2011 wybrałem się z żoną w pierwszą tak egzotyczną podróż do Azji Południowo-Wschodniej, konkretnie do Wietnamu i Kambodży. Pamiętam podekscytowanie, sprawdzanie wszystkiego, niepewność jak to będzie. W rzeczywistości było całkiem luźno i przyjemnie, mimo że było to jeszcze przed erą smartfonów. I teraz po 14 latach wróciłem do Wietnamu na krótką rewizytę. Spędzam tu tylko dwa dni, więc trzeba się było sprężać i ułożyć dobry plan. Samolot przyleciał punktualnie, a ja już koło 10.00 targowałem się z taksówkarzem o cenę całodniowego zwiedzania. Stanęło na 3 mln dongów czyli 100 euro – trochę dużo, ale biorąc pod uwagę, że Grab w jedną stronę na sporo krótszej trasie kosztował 1,1 mln dongów, cena jest raczej uczciwa.
Mój plan na Wietnam był prosty – zobaczyć wszystkie miejsca wpisane na listę UNESCO od 2011 r. Są takie trzy, na dziś zaplanowałem dwa. Rozpocząłem od
cytadeli dynastii Ho z 1398 r., przez niecałe 10 lat służącej jako stolica Wietnamu. Przeniesiono ją z Hanoi na południe z powodu nieustannego zagrożenia ze strony Chin, ale szybko powrócono na stare śmieci. Pozostała ogromna cytadela, z której dziś można podziwiać zewnętrzne mury, cztery okazałe bramy wjazdowe i parę innych zabytków. W środku cytadeli nie ma niemal zupełnie nic. A może właśnie przeciwnie, jest bardzo wiele – są pola uprawne i toczy się prawdziwe życie. Cytadela to zabytek tak na pół godziny do godziny zwiedzania, więc nie będę namawiał do jej zwiedzania. Fakt, że jest tylko godzinę drogi od jednej z większych atrakcji Wietnamu, czyli
Trang An. Trang An jest nazywane „Zatoką Ha Long na lądzie”, i w tym stwierdzeniu jest dużo prawdy. W Trang An chroni się krasowy krajobraz z setkami jaskiń i wapiennymi wzgórzami porośniętymi tropikalną roślinnością. Typowe zwiedzanie Trang An to wycieczka łódką poruszaną siłą mięśni prowadzących, ale taka przyjemność trwa 2,5 do 3 godzin. Nie miałem tyle, więc zadowoliłem się wspinaczką na górę
Hang Mua. Wraz ze mną były tysiące turystów – z uwagi na bliskość Hanoi Trang An cieszy się niesamowitą popularnością. Na szczęście upał już trochę zelżał, bo wchodząc po kilkuset bardzo wysokich stopniach można łatwo stracić oddech. Ale było warto, te krasowe krajobrazy są krajobrazy wspaniałe. Chropowate skały przypominały mi nawet wspaniałe madagaskarskie Tsingy de Bemaraha, choć te z Wietnamu nie są aż tak spektakularne.
Śpię w Hanoi, a jutro mam plan ponownego skompletowania wietnamskiej listy UNESCO.