Dobrze się było wreszcie wyspać w hotelowym łóżku, ale pobudka o 3.30 trochę tę sielankę zakłóciła. Dobrze, że lotnisko w Hajdarabadzie było przyjemne i z fajnym salonikiem. Serwowali nawet alkohol (raczej za dopłatą), ale my w Indiach abstynenci (i weganie) z wyboru.
Indie to idealny kraj dla chcących zmaksymalizować czas zwiedzania. Przemieszczać się można w nocy lub nad ranem, a w dzień zwiedzać. I tak niemalże dzień w dzień. Pociągi niestety trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem – nam dopiero na dzisiaj udało się zarezerwować pierwszy przejazd.
Zgodnie z powyższą logiką o 8 rano byliśmy już w Bhopalu. Tam szybki wynajem taksówki (oficjalnej z lotniska) i ruszyliśmy w stronę
Sanczi. Sanczi jest w Indiach znane jako historyczne centrum buddyzmu. Buddyzm w Indiach zrobił błyskawiczną karierę, po czym został niemalże wyparty. Obecnie pozostały po nim wspaniałe miejsca historyczne (Adżanta, częściowo Ellora czy właśnie Sanczi).
Sanczi jest dziś w dużej mierze zrujnowane – po wspaniałych klasztorach zostały jedynie fundamenty. Wyróżnia się gigantyczna stupa (nazywana tu stupą nr 1) i towarzyszące jej dwie mniejsze. A creme de la creme są prowadzące do stupy nr 1 torany, tj. bramy wejściowe. Każda z 4 toran jest wspaniale rzeźbiona i opowiada o życiu Buddy. Kompleks położony jest na wzgórzu, z dala od drogowego zgiełku, i nieśpiesznym tempem zwiedza się go bardzo przyjemnie. Tym bardziej, że dziś po raz pierwszy podczas naszej podróży zelżał upał. Zastanawiam się, na ile jest to „zasługa” wszechobecnego smogu – nawet na terenach wiejskich śmierdziało i unosiła się sztuczna mgiełka.
Z Sanczi pojechaliśmy do
świątyni Bhodżeśwar, wspaniałej hinduistycznej świątyni z XI w. Świątynia Bhodżeśwar jest znana ze swoich gigantycznych rozmiarów – widać ją z bardzo daleka. Cały czas jest świątynią żywą, towarzyszyły nam tłumy pięknie przystrojonych wyznawców (zwłaszcza kobiet) składających ofiary z kwiatów i owoców.
Z Bohdżeśwaru już tylko rzut beretem do
Bhimbetki. Bhimbetka jest znana z najstarszych zachowanych śladów obecności człowieka na Subkontynencie Indyjskim. Do dziś przetrwały rysunki naskalne, z których najstarsze mają nawet 20 tys. lat. Miejsce jest bardzo przyjemne – półtorakilometrowa ścieżka wiedzie w cieniu, a na miejscu płaci się tylko 150 rupii (7,50 zł) za samochód. Rysunki są w różnym stanie – niektóre świetnie zachowane, inne zupełnie wyblaknięte. Numerem jeden jest z pewnością „skalne zoo” – grupa kilkudziesięciu lub więcej rysunków zwierząt na jednej skale.
Zwiedzanie zakończyliśmy w samym Bhopalu, posiadającym jeden z największych na świecie meczetów –
Tadź Ul. Wreszcie mogła go zwiedzić Kasia (do tych w Ahmedabadzie nie wpuszczali), dali jej tylko nieodpłatnie jakąś pobrudzoną narzutkę.
Chciałem zwiedzić jeszcze jedno miejsce, ale okazało się zamknięte na stałe. Mowa o muzeum „Remember Bhopal”, upamiętniającym ofiary największej katastrofy przemysłowej w dziejach świata (tak, tak, tragiczniejszej nawet niż Czarnobyl). Niemal 40 lat temu, 3 grudnia 1984, awaria w zakładach Union Carbide (niemalże w centrum miasta) spowodował zatrucie gazem co najmniej 3-4 tys. osób (niektóre szacunki mówią nawet o 20 tys. ofiar śmiertelnych i prawie pół miliona poszkodowanych). Wielka szkoda, że rząd federalny i stanowy nie chciały upamiętnić należycie tego tragicznego wydarzenia. Muzeum prowadzone przez wolontariuszy musiało się zamknąć z powodu braku środków na funkcjonowanie.